Obserwatorzy

czwartek, 31 grudnia 2015

Stary/Nowy Rok. Rok zmian i wariacji :)

Ostatni rok był rokiem bardzo długim i niespokojnym. Wiele się zmieniło w moim życiu. Jak każdy z was podjęłam wiele decyzji. Ważnych, mniej ważnych, niektóre z rozmysłem inne zupełnie spontanicznie. Wyjechałam z kraju, wróciłam -odwaliłam kilka mniejszych i większych załamek :) jestem tylko człowiekiem tak samo jak Wy wszyscy.
Nigdy nie daję sobie postanowień noworocznych. Uważam że życie trzeba zmieniać niezależnie od pory roku, dnia czy wskazówki na godzinie 12. W tym roku również nie dam sobie żadnych postanowień. Jednak wiem, że ten rok tak jak poprzedni będzie czasem zmian. Trudnych decyzji, uczenia się siebie. Załatwiania milionów papierków. Wypitych litrów kawy i zmarnowanych paznokci :) jednak cieszę się. Boję cholernie, ale i cieszę :)
Chciałam Wam podziękować za słowa wsparcia. Za to, ze czytacie i wpadacie do mnie coraz liczniej. To daje kopa i chęć do pracy, której teraz będzie sporo. 
Czego życzę Wam na Nowy Rok?
Magii świata! Żeby ciągle i ciągle pozytywnie Was zaskakiwał.
Żebyście próbowali :) zawsze wszędzie i wszystkiego. Żebyście nie bali się robić kroku na przód. Żebyście mieli wsparcie w rodzinie i przyjaciołach. I żebyście każdego wieczoru i każdego ranka mogli zasypiać i budzić się bez strachu i bez smutku. Nigdy nie wiemy co przyniesie życie. Ale walczcie o nie jak lwy, bo jest wasze i niepowtarzalne. Wejdźcie w nowy rok bez postanowień za to z podwójną siłą do działania czymkolwiek to działanie jest :)
Bądźcie spokojni i niech się wam powodzi :)
Buziaki
Justyna
Zdjęcie autorstwa Patrycji Bulskiej
Modele: Wiedźma i Kot Andrzej :)

środa, 30 grudnia 2015

Recyklingowy plac zabaw dla dzieci w Jordanii? Polak potrafi :)

W tym miejscu nie raz nie dwa wspominałam o swoich zwariowanych, czasem odrobinę nierzeczywiscie brzmiących znajomych :) mam ich sporo i każdego kocham za niegasnącą pasję, zamiłowanie do niebanalnych pomysłów i wielkie serducha, bo każdy z moich przyjaciół wie, że dobrem trzeba się dzielić a czasem wręcz w kogoś nim rzucić.
Tym razem grupa znajomych zrzeszających się pod nazwą "CzujCzuj" postanowiła znowu zadziwić ludzi i zrobić coś zupełnie niezwykłego, szalonego a jednocześnie tak normlanego i potrzebnego. Postanowili pojechać do Jordanii i razem z dzieciakami wybudować tam plac zabaw. Zapytacie zapewne dlaczego? No jak to dlaczego? Przecież to dzieci. Dzieci kochają place zabaw. Dzieci kochają się bawić, kochają wiatr we włosach i beztroskę. Niestety dzieci do których wybierają się Ala, Olga, Zosia i dwa Grzesie nie miały zbyt wielu możliwości i chwil na zabawę. Nad ich pięknym życiem zebrały się chmury wojny zanim jeszcze zaczęły rozumieć czym może być świat. Zanim powariowały w piaskownicy, zanim pobawiły się w sklep, zanim zaczęły wywijać orzełki na trzepaku. 
Reprezentacyjna grupa czujczuja ma świetny pomysł na przywrócenie im dzieciństwa. Na przywrócenie wiary w siebie, nauczenie pracy zespołowej i pokazanie, ze nad światem  unosi się też błękitne niebo i białe obłoczki. Zbudują plac zabaw. razem z dziećmi. Nie będzie to pierwszy plac zabaw jaki zbudowali. nie będzie to pierwszy taki wyjazd. Każde z nich w swojej przeszłości zrobiło już kilka niesamowitych rzeczy, które nawet dla mnie osobie totalnie otwartej i chętnej do pomocy wydają się trudne do udźwignięcia. 

Dlaczego pisze ten post? Bo ich podziwiam. Podziwiam za madrość, dobroć, czyste serducho. Za to, że im się chce. Za to ze widzą swiatło wszędzie tam jest jest ciemno. Za pomysły, które tryskają im z głów jak fontanna. Za to że dla nich nie ma rzeczy niemożliwych. Piszę bo proszę Was żebyście wzięli udział w akcji. Nie, nie musicie jechać do Jordanii. Ale wejdźcie na Polak Potrafi tam znajdziecie wszystkie wiadomosci. Wszystkie pytania i odpowiedzi. Zrozumiecie co siedzi w głowach tych śmiałków :)
Dorzućcie grosik do skarbonki. Pomóżmy im pomóc dzieciom. I pokażmy, że też mamy serca. Jeśli zubożeliscie po świętach, to podzielcie się linkiem do inicjatywy. Rozpromujmy ją razem.
Wiem że dla pewnej części z Was ta akcja wyda się totalnie niepotrzebna, pomyślicie że jednym placem zabaw nie zbawią dzieci nie pomogą im i właściwie nic się nie zmieni. Faktycznie nie zatrzymają wojny, ale pokażą tym dzieciakom jasne promyki. Pokażą że gdzieś tam w odległej galaktyce są ludzie którym zależy. A czasem wystarczy jeden uśmiech żeby pomóc komuś się podnieść. Pomyślcie że wasze dzieciaki nie mają możliwosci pohuśtania się na huśtawce. Porozrzucania piasku i popatrzenia na kolorowe segmenty placów zabaw. Że nie mają gdzie się pobawić z kolegami i ich życie polega tylko na walce. Nikt by tego nie chciał. Dajmy od siebie trochę swiatła. Ja głęboko wierzę w ten projekt! Głęboko wierzę w tych młodych, zapalonych, zwariowanych ludzi, którzy chcą naprawiać swiat małymi kroczkami, tam gdzie nikt nie dotarł i dotrzeć nie chce. 
Proszę pokażcie że warto. Udostępnijcie u siebie wiadomość.
Buziaki Justyna :)

sobota, 26 grudnia 2015

Rękodzielnik = niewolnik?

Przewrotny, agresywny tytuł. Jako że zakładam własną działalność tekst, który zaraz przytoczę dotyczy mnie osobiście. Przed chwilą podesłała mi go koleżanka z wiadomością "tylko się nie denerwuj, ale powinnaś to przeczytać."

"Artykuł" zobaczcie sobie tutaj. Ale (jeśli jesteście rękodzielnikami) zanim go przeczytacie przygotujcie sobie meliskę, valerin, albo coś do rzucenia o ścianę...jeśli jesteście tak nerwowi jak ja dzisiaj to polecam wszystko na raz...

Sam tytuł  wywołał u mnie spazmy i lekką chęć mordu, potem było już tylko gorzej, bo dowiedziałam się, że jestem domorosłym jubilerem, plagiatorem i babą bez pomysłu na życie...

Autor (szumnie nazwane) swój artykuł zaczął słowami:
Założyciel słynnej firmy sprzedającej kryształowe świecidełka przewraca się w grobie. Właśnie teraz, gdy przed świętami każda marka biżuteryjna zarabia krocie, internet zalewa fala poradników, jak samodzielnie zrobić „biżuterię swarovskiego”.
Świecidełka te jako półfabrykanty są dostępne w sklepach. Gdyby marka nie chciała żeby ktokolwiek korzystał z kryształków i samodzielnego wykonywania biżuterii to nie wpuściłaby  ich na rynek w takiej postaci. Zrobienie kolczyka tzw "składaka" (bigiel i kryształek) nie jest ani trudne, ani nie jest tzw plagiatem. Nie dyskutuję już oczywiście na temat porównywania jakości tych "półproduktów" dostępnych w sklepach a elementów faktycznie wykorzystanych w biżuterii swarovski. Ale to temat na inną imprezę.
Co do tutoriali o których Pan wspomina dostępne one są przez cały rok ale w okresie świątecznym częściej się ich szuka. Prowadzę kanał rękodzielniczy więc wiem jak to działa. (co więcej prowadzę go i nie czuję się ani plagiatorem, ani potencjalną hieną kradnącą czyjeś pomysły)
Bransoletka z siatki jubilerskiej ma być podróbką stardust? Jakim cudem skoro w tej siatce nie ma kryształków swarovskiego? tego typu bransoletki były wykonywane już dawno. Kwestia tylko tego co jest w środku. Produkt z toho, preciosą czy innym myiuki nie będzie nigdy tym samym.

Kolejna sprawa to to, że bransoletki takie. Robione przez powiedzmy taką Panią Joannę, (która została przytoczona w artykule) trafiają do zupełnie innej klienteli. Miłośnik biżuterii swarovskiego nie włoży na siebie tańszej podróbki. Z kolei ktoś kto kupuje tańszą podróbkę nie byłby zainteresowany kupnem oryginału. To tak jak z dresem adidasa i dresem adidosa :) (o rany uruchamia mi się sarkazm)
Ogólnie mogłabym się doczepić niemal do każdej linijki artykułu. I do każdej kłamliwej i bzdurnej wypowiedzi i osądu. A także do wszystkich określeń typu "domorośli jubilerzy" (rany boskie co za bzdura).
Przyczepię się jednak do czegoś co mnie kompletnie zasmuciło, zirytowało, zabolało i odrzuciło.
Jestem rękodzielnikiem. Wielu technik uczyłam się latami. Dochodziłam do pewnego typu rozwiązań. Wpadałam na pomysły, doskonaliłam je. Uczyłam się nowych technik. Ilość pieniędzy które wydałam na uczenie się swojego hobby można przeliczać w tysiącach.

Nigdy nie było to coś w stylu: "o fajne. Kupię sobie to to to i to skleję i będę miała za 20 zł zamiast 300."
Pan w tym artykule myli DIY z rękodziełem. Żeby być rękodzielnikiem nie wystarczy kupić klej i koralik wrzucić to do shakera, zalać i wymieszać. Trzeba mieć wiedzę. Miesiące ćwiczeń, praktyki, kupowanie nowych półfabrykantów, kombinowanie. Wyrywanie sobie czasem włosów z głowy kiedy zmarnowało się kilkanaście godzin i zwaliło na końcu.
Rękodzieło to sztuka twórcza nie odtwórcza.
Nie podoba mi się przytoczenie jakiejś Pani Joanny, która wypowiada się za nas wszystkich.
Nie podoba mi się,że sprowadza nas Pan do poziomu bab których nie stać na bransoletkę za 300 zł więc "se taką zrobią."
Nie podoba mi się, że pomija Pan najbardziej istotny fakt dotyczący rękodzielników czyli to, że wielu z nich ma swoje firmy działające na rynku Polskim i zagranicznym. Pomija Pan to że latami dochodzili do tego by stworzyć swoje kolekcje, które kosztują nie raz więcej niż wspomniany wyżej swarovski.
Nie podoba mi się nazwanie mnie i moich koleżanek domorosłymi jubilerkami. Jest to obraźliwe i nieprawdziwe jednocześnie.
Rękodzielnicy to nie tylko hobbyści szukający promocji na allegro. To artyści, którzy wydają spore pieniądze by jakość ich produktów była jak najwyższa i nie mająca nic wspólnego z chińszczyzną o której także Pan Tomasz wspomina.
Nie wiem czy autor tego tekstu miał kiedyś w rękach jakiekolwiek rękodzieło. Ale zanim napisze kolejny "profesjonalny" artykuł polecam zapoznać się z realiami i porozmawiać z kimś więcej niż jedną Panią Joanną.
A na zachętę do przemyśleń polecam Panu jeszcze film Tender December, który być może otworzy te zamknięte oczka.


Ciekawy jest też dobór marek które są wpisane w artykuł. Na Polskim rynku poza "Qunsztem" (który tak na prawdę jest qnsztem, ale uznajmy, że to literówka), Jolinką i wspomnianą pakamerą jest pełno innych świetnych sklepów z półfabrykantami (np. Pasart, Royal Stone, Kadoro) gdzie ceny kamieni naturalnych i półfabrykantów (np. srebrnych) odbiegają od "drobnych z portfela". Żeby zrobić u nich zakupy trzeba odwalić niezłą pańszczyznę i serio nie sądzę żeby każdego było na to stać bez grubej świnki skarbonki (no bo przecież to tylko hobby więc tanie to i nie idzie z wypłaty czy zasiłku)

Każdemu kto tu trafi i przeczyta moje nieco złośliwe wywody chcę powiedzieć, że wbrew niezrozumiałym dla mnie opiniom rękodzielnik to nie pozbawiona kreatywności i znudzona życiem Pani, która za kilka złotych odwzoruje Gucciego. Lecz człowiek, który stworzy Wam niepowtarzalną biżuterię żebyście mogły się czuć wyjątkowo i oryginalnie. Zrobienie kolczyków z sutaszu czy beadingu nie zajmuje mi 5 minut a kilka do kilkunastu godzin. I czuję się strasznie wkurzona wrzucaniem mnie do worka z 5 minutowymi, klejonymi plagiatami...
 Pana Tomasza proszę o zapoznanie się z przytoczonym filmem i ze znaczeniem słowa stereotyp. Bo mam wrażenie że ten tekst został napisany na targu przez osobę która wyznaje wzniosłą dewizę "nie znam się, to się wypowiem".






wtorek, 22 grudnia 2015

Biżuteryjki dla WOŚP-projekt Lunarium :)

Jak co roku tak i w tym pojawił się w mediach temat WOŚP. Już rok temu napisałam tekst o tym co myślę o Owsiaku i jego fundacji...tekst możecie zobaczyć tutaj.
W tym roku jak co roku biorę udział w WOŚP. Tym razem wzięłam udział w przepięknej inicjatywie biżuteryjek.
Kim jesteśmy? Pasjonatami hand made z wielkimi sercami chcącymi siłą swoich rąk i zdolności a także przyjaźni pokazać jak wiele można zrobić jeśli się człowiek uprze :) '
My się uparłyśmy. To mój pierwszy udział w biżuteryjkach dla WOŚP. Jednak sama inicjatywa trwa już dobrych kilka lat.
Jestem dumna, ze pomagam, jestem dumna że dokładam małą cegiełkę do tej wspaniałej inicjatywy. Jestem dumna, że Lunarium stworzyły zdolne, miłe, pomocne dłonie i że mój element się tam znalazł.
Jestem dumna, że zostałam przyjęta do zacnego grona biżuteryjek. Zachęcam do zaglądania na stronę, funpage, instagram i wszędzie tam gdzie możecie znaleźć pozostałe projekty :)
O WOŚPie się jeszcze u mnie pojawi w najbliższych dniach :) więc nadstawiajcie uszy jeśli chcecie posłuchac co tym razem mam do powiedzenia :D
A teraz jeszcze raz zapraszam Was na stronę Biżuteryjek dla WOŚP i na projekt LUNARIUM oraz zachęcam do licytacji już wkrótce :) pobijmy rekord razem :)
Po więcej zdjeć zachęcam pod Lunarium :)


A tutaj moja cegiełka :)


 #bizuteryjkidlawosp #wosp #wosp2016

A tu taka trochę odpowiedź na polityczne potyczki
Dużo ciepła :* do usłyszenia już niedługo :*


sobota, 19 grudnia 2015

Nigdy nie wiesz co jest za zakrętem ;) 12 dni które zmieniło najbliższe miesiące :)

No właśnie. nigdy nie wiesz co jest za zakrętem puki się tam nie znajdziesz. Ostatnio wydawało mi się że nic mi się nie udaje i w żaden zakręt nie umiałam wejść bez strachu. Dlatego powstał poprzedni post na blogu. wspominałam już że był formą totalnego katharsis.
Nie sądziłam, ze moje życie po napisaniu tamtego tekstu jakoś mocno ruszy do przodu. Chciałam się oczyścić i pokazać że jest sens wstawać z kanapy. No i jak wstałam to marzę żeby móc na niej usiąść na chwilę :D 
Dokładnie tydzień temu o tej porze rwałam sobie włosy z głowy i pisałam swój wniosek o dotację z Urzędu Pracy. Miałam na to sobotę i niedzielę. Wcześniej poinformowano mnie że dotacje to najprędzej w marcu/maju... A tutaj nagle w poniedziałek musiałam go już złożyć. 
Nie wiem ile spałam w tym czasie, raczej mało. mój mózg wymyślał nowe plany, formy promocji, reklamy, nowe rozliczenia, wyceny itp...
Po 2 dniach takiego ciągłego pisania i podawania kawy niemal dożylnie skończyłam. W poniedziałek pojawiłam się w UP z wątpliwościami i lekkim strachem ale też z myślą, że jak nie teraz to kiedy?
Złożyłam i z dusza na ramieniu czekałam na telefon, który odezwał się w  środę, że mam się wstawić przed komisją w piątek....
Rany boskie :D
Szał w oczach. Zaczęłam wertować wniosek po czym pomyślałam, że dopiero co go pisałam i bez przesady :D
Poszłam w  piątek z uczuciem "egzaminowym". Każdy kto choć raz zdawał jakiś egzamin którego się bał i który był decydujący w jego życiu ten wie co to za uczucie. Tym którzy nie wiedzą zazdroszczę luzackiego podejścia do życia :D
Komisja złożona była z 2 mężczyzn i 3 pań. Był to najmilszy "egzamin" jaki przyszło mi zdawać. Tylu miłych rzeczy na temat tego co planuję robić nie słyszałam dawno i jeszcze mocniej uwierzyłam w sens tego wszystkiego :)
Dostałam 3 punkty od komisji za przedstawienie wniosku i tym oto sposobem dostałam dotację.
Wyszłam w szoku. 
Teraz zacznie się mnóstwo pracy papierkowej. Muszę spiąć poślady i pokonać wszystkie te aspekty, których boję się najbardziej-papierzyska :)
Ale kiedy już się z nich wykopię przyjdę do Was jako właścicielka własnej firmy rękodzielniczej :)
Będę mogła w końcu ruszyć z tym co kocham a nie tylko dłubać przy świetle księżyca :) w planach jest pełno rzeczy. Głowa pełna pomysłów puchnie :) mam nadzieję od stycznia zacząć nową przygodę. Nie wiem czy nadaję się na biznes woman, ale ten tydzień pokazał mi, że czasem trzeba spaść na dno emocjonalne żeby się odbić. Ja spadłam, po czym dostałam morze wsparcia, uczuć i wiary we mnie. Tej której mi brakowało.
Kiedy pisałam wniosek odezwało się do mnie pełno znajomych z pomysłami, z propozycją wsparcia i pomocy w miarę możliwości. Do tej pory nie wiem jak udało mi sie w weekend załatwić listy intencyjne i dlaczego pozornie obcy ludzie  zrobili dla mnie wiele wyjątków sprawiając, że te 2 dni pisania wniosku choć bardzo nerwowe były jednak pozytywne :)
dziękuję Wam wszystkim za godziny przegadane przez telefon i przy bardzo szybkim reddsie :)
Dziękuję za słowa wsparcia, miliony pytań, zainteresowanie i wysłuchiwanie szczególnie wczoraj moich pisków do telefonów :) Dziękuję facetom, którzy na biżuterii nie znają się wcale a wczoraj wysłuchiwali moich planów na rozwój :)
Dziękuję przyjaciółkom za wszystkie reakcje pełne ciepła kiedy się dowiedziały że się udało.
Nie wiem co i kiedy z tego wyjdzie...ale wygląda na to, że Wiedźma postanowiła wejść na rękodzielniczy rynek z bijącym i wierzącym w powodzenie sercem...oby biurokracja tego we mnie nie zabiła :)
Nie było by tego gdyby nie moi rodzice, którzy zaciskali zęby i dofinansowywali moje nowe pomysły na naukę rękodzieła. Gdyby nie tata, który nie wiedział którą książkę do decoupage kupić więc kupił wszystkie :) Gdyby nie mama, która zawsze potrafiła chłodno ocenić każą z moich pierwszych prac dzięki czemu mogłam się doskonalić.
Nie było by tego wszystkiego gdyby nie blog, który powstał na pewnej kanapie w Głogoczowie 5 lat temu i przyjaciel, który pomagał mi ogarniać "jak to do cholery założyć" Gdyby nie wszystkie osoby, które poznałam dzięki kolczykowokwiatowo i które podzieliły się ze mną swoim doświadczeniem. Nie było by tego gdyby nie wytrwałosc moich współlokatorów i przyjaciół na studiach, którzy rozumieli ze stół jest do filcowania itp a korytarz w akademiku do używania śmierdzących lakierów. Do tej pory pamiętam waszą piosenkę "deocupage decoupage decoupage" :) Nie było by tego gdyby nie kanał na Youtube do którego namówił mnie mój przyjaciel Radek. Nie było by tego gdyby nie grupa sutasz dla każdego w której poznałam wspaniałe dziewczyny, które łączy pasja do sutaszu. 
Wszystkim, którzy wierzyli we mnie mocniej niż ja sama dziękuję :) Od stycznia zacznę walkę ze swoimi słabościami i postaram się ruszyć z kopyta :)
Blog oczywiście zostaje niezależnie od marki, którą mam zamiar tworzyć :)
Znaczy dla mnie wiecej niż jakieś tam czytadło ze zdjęciami. To kawał mojego życia :)
Tym optymistycznym akcentem pragnę powiedzieć, że życie łatwe nie jest, ale jeśli jest w nim kilka jasnych promyków dzięki którym łatwiej przez nie iść :)
I tych jasnych promyków szukajcie :)
Buziaki :*


środa, 9 grudnia 2015

Własna działalność z dotacją? Proszę doradźcie coś :)

Ostatni tekst który zamieściłam na blogu miał bardzo terapeutyczne działanie. Nie tylko dlatego, że wyrzuciłam z siebie natłok negatywnych emocji, ale przede wszystkim dlatego, że napisało, zadzwoniło i spotkało się ze mną wiele osób. Dostałam niesamowitego pozytywnego kopa. Nie wiem jak opisać co czuje kanapowa osoba, kiedy nagle ktoś zupełnie obcy odpisuje na potok bezsilności mówiąc że chciałby pomóc. 
Nie ważne czy jest w stanie czy nie. Chodzi o sam fakt, że nagle z samotnego kanapowego smutasa wychodzi kawałek kanapowego uśmiechu.
Wczoraj podjęłam dezycję, że trzeba by było jednak wrócić na kilka miesięcy do Szkocji. Podszkolić się jeszcze w języku, Po zastanawiać nad sensem, naładować baterie i wrócić z nowym planem działania (Często mi się zdarzało w momentach kryzysowych uciekać gdzieś żeby przeczekać)
Dzisiaj byłam na spotkaniu w urzędzie pracy. Pojechałam tam tak jak zawsze złożyć podpis i mieć z głowy. Już nawet nie miałam zamiaru po raz kolejny pytać o dotacje, bo przecież powiedzieli że najwcześniej w maju..
Aż tu nagle Pani mówi, że jest jutro spotkanie i że jeśli się ogarnę to dotację mogę dostać jeszcze pod koniec miesiąca-piękny prezent świąteczny :P
Dlaczego tak zawsze jest? człowiek już się pogodzi z decyzją, ustali sobie plan, zrezygnuje ze starego a tu nagle bum...
Jadę jutro na spotkanie w sprawie dotacji. Nie wiem jeszcze jak takie spotkanie wygląda, ani czego się tam dowiem. Nagle mój plan na działalność wydał mi się taki nijaki...Chociaż przecież faktycznie był obmyślony.
Czuję się jak mały czarny kotek w dżungli z pumami :D niby fajnie, ale jednak z niepokojem :)
Wiadomo mogę dotacji nie dostać...ale co jeśli dostanę? :D
Wspominałam Wam że ostatnio zrobiłyśmy z przyjaciółkami sesję zdjęciową. Przy takiej sesji zawsze powstanie wiele zdjęć, które miały "nie ujrzeć światła dziennego";] ale tak się składa, że moja przyjaciółka Patrycja Bulska ma bardzo przewrotny i zadziorny charakter i wykorzystała "zdjęcia nie do pokazania" tworząc moje tzw "zdjęcia legitymacyjne". Uśmiałam się nieziemsko kiedy je zobaczyłam. Wyszłam na wszystkich prze paskudnie :) to zdjęcia typu "alarm! Szminka na zębach". Ale kiedy dzisiaj wróciłam z urzędu zastanawiałam się jak się czuję i stwierdziłam że czuję się dokładnie tak jak na tych zdjęciach. Niby dobrze...ale z szałem w oczach, groączką w głowie i strachem w sercu. Dlatego po zapytaniu Pat pokazuję Wam moje zdjęcia legitymacyjne ;]

Jednocześnie proszę o pomoc jeśli ktoś z Was miał kiedyś, lub ma teraz okazję prowadzić działalność zbliżoną do mojej rękodzielniczej pasji. Lub co ciekawiej dostał dotację na taką działalność...albo po prostu się zna na rzeczy i chciałby odciążyć moje skołatane serducho dobrymi radami. Co bym nie spaliła się od razu na wstępie :) (to chyba nie prośba tylko jednak krzyk :D)

Na zachętę przedstawiam moje różne oblicza :D zdjęcia autorstwa Patrycji Bulskiej. "Modelka" ( buhaha ) bogu ducha winna ja:D 
Musiałyśmy trochę pojechać po jakości, bo blogger uparcie twierdził że zdjęcie jest za duże :) ale wierzcie mi w lepszej jakościowo wersji wyglądam równie przepięknie ;)

niedziela, 6 grudnia 2015

Uśmiech przez łzy w dobie bezrobocia- czyli jak odkryłam, że nie jestem sama na tej planecie :)

Jeśli jesteście uczuleni na narzekanie- nie czytajcie.
Jeśli jesteście moimi potencjalnymi pracodawcami- tak si czuję czekając na Was i ucieszę się z waszego telefonu :)
Jeśli jesteście dawno nie widzianymi znajomymi- zadzwońcie nie pogryzę :)
Jeśli jesteście przyjaciółmi o których mowa w tekście, albo tymi o których nie powiedziałam, bo ten tekst czytało by się godzinami- przepraszam i dziękuję :)
Jeśli jesteście rękodzielnikami- niewiele tu wzmianek o rękodziele, ale poczytać sobie można
Jeśli jesteście bezrobotni- koniecznie przeczytajcie i doceńcie co macie a czego nie widzicie
Jeśli nie bezrobocie jest waszym problemem a coś zupełnie innego, ale też alienujecie się jak tylko można przeczytajcie i też doceńcie :)
Jeśli jesteś kimkolwiek kogo nie wymieniłam - weź przeczytaj :) najwyżej stracisz 5 minut swojego cennego czasu, a może coś zyskasz?

Nie wiem czy któreś z Was szukało kiedyś pracy w nowym mieście. Zapewne tak. Zapewne sporo z Was. Z różnym wykształceniem, doświadczeniem, kwalifikacjami, oczekiwaniami. Wieczorem myśleliście "może jutro". Rano "może dzisiaj". Jednocześnie myśląc "cholera co jest ze mną nie tak?"
Taki stan sprawia, że czujemy się bardziej samotni, smutni, czasem zdesperowani na tyle, że gadamy i robimy głupoty. Czasem zdarza nam się łapać na myśli "nie ma opcji żeby cokolwiek mi się udało". Na początku patrzycie optymistycznie, wysyłacie CV do miejsc o których marzycie, potem do satysfakcjonujących, potem do miejsc w których macie nadzieję się odnaleźć. Myślicie ,"a może to właśnie to". Liczycie, że obniżenie wymagań, sprawi, ze znajdziecie "cokolwiek, byle by w końcu wyjść z domu i pracować". Z czasem zapomina się o tym, że miało się milion planów na rozwój, albo pomysłów na rozmowy kwalifikacyjne. Myślisz sobie, że jednak założenie własnej działalności przy dzisiejszych opłatach i konkurencji to nie to...Wydaje mi się, że wielu z was przeszło...lub niestety przejdzie taki etap. Niezależnie jak jesteśmy super, przedsiębiorczy, kreatywni i pomysłowi każdy ma prawo natrafić na taki mur. 
Nagle zaczynasz się smucić, odcinać od znajomych, bo w sumie o czym z nimi rozmawiać skoro głównie siedzisz w domu i coś tam dłubiesz w swoim hobby, ale generalnie nuda i stagnacja. Ileż obiadów można ugotować? Ile kolczyków zrobić? Ile uczyć szydełkowania...z czasem nawet seriale i filmy się kończą... 
Nagle zauważacie wzmożony ruch przyjaciół i znajomych, którzy zauważają, że niby zachowujesz się normalnie, ale jednak nie. Że kiedyś sama chciałaś organizować wszelkie możliwe spędy. Wpadałaś na milion (może i irracjonalnych, ale chwytliwych) pomysłów, a teraz nagle od nich stronisz, nie podchwytujesz, nie pojawiasz się na spotkaniach. Szukasz wymówek - sumie coraz głupszych, bo przecież Ci ludzie znają Cię jak nikt i wiedzą, że coś jest bardzo nie tak. Wiec zauważasz, że częściej dzwonią i chcą Cię angażować w różne rzeczy, a Ty odkrywasz z niemałym zgorszeniem, że mimo, że siedzisz na dupie non stop to jesteś taka zmęczona i nie chce Ci się przebrać z dresu i ruszyć za drzwi dalej niż do sklepu. 
Że nie chce ci się wsiąść w autobus i właściwie, to wolisz żeby wszyscy spadali. Kochasz ich bardzo wszystkich i każdego z osobna, ale oni nie mają pojęcia przez co przechodzisz i co czujesz. I wkurza Cię, kiedy Ci mówią, że na tyle Cię stać, że "jesteś inteligentna, wyjątkowa, wręcz społecznie niepoprawna, że masz potencjał, tylko wstań z tej kanapy do cholery". 
Bronisz się i bronisz i nie wstajesz za cholerę, chyba żeby rozmrozić kurczaka, albo zrobić 5 kawę w ciągu dnia, bo ciągle i ciągle jesteś taka zmęczona...
Nagle pojawia się możliwość wyjechania na zlot sutaszowy do Warszawy....oczywiście, że nie jedziesz, bo nie ma sensu. Co Ty tam pokażesz? O czym będziesz rozmawiać? Nie nie nie...Całe szczęście rozmawiasz z mądrzejszymi od siebie ludźmi, którzy namawiają Cię żebyś jechała. Chłopak z radości, że opuścisz kanapę zawozi Cię nawet o 6 rano na autobus ;] pakujesz się, jedziesz te 4 godziny Polskim Busem z bandą nastolatków którzy walą wino od 7 rano :P dojeżdzasz na miejsce i zmienia się rzeczywistość :) bawisz się wspaniale, nie skupiasz się na sobie. Szyjesz sobie, rozmawiasz, cieszysz tym, że jesteś :) Potem korzystając z okazji, ze jesteś, spotykasz jeszcze dawno niewidzianych znajomych i czujesz się jeszcze lepiej...
Ale wracasz...Wracasz, witasz się z kanapą, komputerem, mailami, wysyłasz znowu CV i dobry nastrój Cię opuszcza. Zaczynasz przypominać smutnego misia koala, tylko bez liści i drzewa, i nie tak urodziwego. Wysyłasz, czekasz, patrzysz na telefon, wysyłasz. Coś tam uszyjesz, coś nawet zrobisz na szydełku, bo się przecież uczysz...

 I nagle znajomi ze zwykłej ofensywy przechodzą do ofensywy agresywnej. Organizują spotkanie paczki ze studiów i zmuszają Cię do przejścia kawałka pasmem górskim...który prawie Cię zabija bo przecież masz astmę, ale czujesz się lepiej, kiedy schodzisz w dół i dalej oddychasz (ledwo ale jednak). 
Kiedy jesteś chora i mówisz, że nie czujesz się dobrze i chcesz być sama przyjeżdżają, myją ci naczynia i dostarczają krakersy i herbaty :) Kiedy nie wiesz czy chcesz dalej prowadzić swój kanał na YT bo wszystko jest przecież takie trudne a tobie wszystkie pomysły uciekły z głowy - przyjeżdzają. Przywożą ze sobą swoją roczną córeczkę i jedzą zupę, którą zrobiłaś mówiąc że jest dobra. Dziecko ładuje Ci się na kolana a ty się cieszysz, że chociaż nie miało okazji wcześniej Cię poznać i tak czuje do ciebie zaufanie i o dziwo lubi Cię mimo że Ty czujesz się teraz takim pyłkiem.. 
Kiedy nie masz pomysłu co dalej z sobą zrobić ofensywni znajomi wymyślają, ze Twoja biżuteria idealnie nadaje się do zrobienia fajnego katalogu z modelkami, które są w paczce (nie czipsów a znajomych),  a ty koniecznie musisz przyjechać i towarzyszyć... Bierzesz więc dupę z kanapy, malujesz się i jedziesz - mimo, że (chociaż tego nie mówisz) wcale Ci się nie chce opuszczać tej już odrobinę wysiedzianej przestrzeni. No ale jedziesz i o dziwo bawisz się wspaniale. Zaczynasz zauważać, że pod tym wymuszonym uśmiechem, który już sobie tak idealnie wypracowałaś, pojawia się  ten prawdziwy, i że nie musisz się starać uśmiechać, tylko faktycznie to robisz. Wracasz o 4 rano z przyjaciółkami i myślisz sobie, że każda z nich poświeciła sporo swojego czasu, talentu, kosmetyków i swojej osoby żebyś poczuła się lepiej. 
Zauważasz że nagle czujesz się faktycznie trochę lepiej i jakby część tej nostalgii, która ściskała Ci serce odpuszcza. Jedziesz do dawno niewidzianego znajomego, któremu obiecywałaś że go odwiedzisz od wieków. Spędzasz z nim i z jego rodziną (w tym niesamowicie grubym kotem) rewelacyjny poranek i popołudnie. Potem wsiadasz do busa i jedziesz do Krakowa spotkać się z kuzynem z którym tradycyjnie przegadujesz pół nocy. Słyszysz jak o Tobie opowiada i zastanawiasz się, kiedy przestałaś być taką osobą, którą opisuje. Łapiesz się na tym że gdzieś tam w głębi dalej nią jesteś, tylko zapomniałaś jak nią być. Ale jednocześnie czujesz, że stalowa obręcz na sercu się rozluźnia - coraz bardziej. W tym samym czasie przychodzą pierwsze efekty sesji i śmiejesz się-serio się śmiejesz z tego, ze chociaż wyszłaś fatalnie to na zdjęciu jest ujęta stara (a może nawet obecna pokrzywiona Ty). 
Rano budzisz się z wiekszą dawką energii. Dzwoni do Ciebie stary znajomy z którym nie masz okazji się widywać z racji odległości, gadasz z nim chwilę, albo dwie i łapiesz się na tym, ze starasz się nie narzekać. Dzień później jedziesz na rewelacyjny koncert i obserwujesz na scenie ludzi których znasz. Wzruszasz się i myślisz sobie o dziwo "cholera jak fajnie tu siedzieć".

Jedziesz do rodziców. Śpisz sobie z kotem, który mruczy całą noc i ładuje Ci się na brzuch, szyje i głowę :) przychodzi do Ciebie Mikołaj, przynosi piżamę- wie jak kochasz piżamy :) Idziesz na kolację do siostry i szwagra. Zjadasz wszystko, delektując się każdym kęsem, zachwycając się ich wyremontowanym mieszkaniem. Patrzysz na zdjęcia ulubionego siostrzeńca (oj co z tego że jedynego) i myślisz sobie znowu - cholera jak jest fajnie i spokojnie...
Zaraz po tej myśli zdajesz sobie sprawę, że przez ostatnie kilka miesięcy wydarzyło się sporo pozytywnych rzeczy nad którymi przeleciałaś, przepłynęłaś i których nie widziałaś - bo byłaś zajęta swoim własnym smutkiem, zacięciem i nachalnym poszukiwaniem pracy, która za cholerę nie chciała się znaleźć. Dalej nie chce niestety...
To co opisałam to mój ostatni miesiąc, w którym wydarzyło się wiele wspaniałych rzeczy. Rzeczy, które z pozoru są zwykłe, normalne i może mało ciekawe, ale teraz kiedy siedzę sobie w tą niedzielę w łóżku po wysłaniu kolejnej porcji CV, patrzę na zdjęcia, które wysłała mi Pat z propozycjami do katalogu. Odbieram maila ze zdjeciami z wczorajszej kolacji, Widzę na profilu znajomej zdjęcia z koncertu na którym byłam ostatnio. Patrzę na listę wiadomości na FB, ilu ludzi ciągle sie do mnie odzywa. Ilu dzwoni żeby opowiedzieć jakąś pierdołę, albo zapytać co u mnie. Patrzę na paczki, które dostałam od "rękodzielniczych Mikołajów" i myślę, że zaraz je otworzę, ale czekam jeszcze żeby przedłużyć swoje uczucie ciekawości i radości. Wiem, że zaraz wstanę, ustawię światło, porobię zdjęcia, które zleciła mi Pat do katalogu. Wiem, że nie będą profesjonalne, ale zajmę się nimi na tyle ile potrafię. Zrobię sobie kawę. Wyślę może jeszcze jakieś CV, siądę do moich robótek. Zrobię coś nowego. 
Po co napisałam takiego przydługiego, pewnie trochę nudnego posta? Żeby każdemu kto jest/ był/będzie (niepotrzebne skreślić) w takiej sytuacji powiedzieć, że rozumiem i czuję się tak samo. 
Że próbowałam się odwrócić od znajomych, przyjaciół, rzadziej dzwoniłam do rodziny, bo straciłam na chwilę pewność siebie i wiarę, że to tylko etap przejściowy. Ale kiedy tak dzisiaj siedzę i myślę o tych kilku miesiącach, kiedy robiłam wszystko żeby zostać sama w momencie kiedy tak bardzo sama być nie chciałam. Zdałam sobie sprawę, że mam przy sobie (nie ważne czy blisko czy daleko) ludzi, którzy będą interweniować w gorszych momentach. I dzięki nim siedzę dzisiaj i staram się patrzeć bardziej pozytywnie i racjonalnie. Nie dać się tej cholernej obręczy na sercu. Starać się zrozumieć, że problem z pracą ma każdy i to nie znaczy że jestem w ciemię bita :) to znaczy po prostu, że rynek jest trudny a poszukujących, zdesperowanych ludzi ogrom. 
Powód numer dwa? :D Żeby podziękować tym wszystkim, którzy dołożyli się do stawiania mnie na nogi. Wiem jak irytujaca mogłam być. I wiem, jak dobrze potrafię ukrywać emocje. Dzięki wszystkim, którzy starali się zburzyć mur i przekopać na drugą stronę :*
Powód trzy - żeby powiedzieć Wam, że nie można się poddawać. A jeśli już się poddacie, to chociaż złapcie za rękę kogoś bliskiego i powiedzcie prawdę-jak bardzo się boicie, jak bardzo czujecie się nie sobą. Jak przeraża Was to co jest poza kanapą. Jeśli kocha, lubi, szanuje to zrozumie i przytuli. Nie pomoże, bo pewnie nie ma jak. Ale w chwilach kiedy wydaje Ci się, ze musisz udawać silną i nikt nie powinien widzieć jak płaczesz z bezsilności i złości. W chwilach, kiedy najbardziej myślisz, ze musisz być sama, bo kto by kochał taką smutną kupkę gruzu- zrozum że sama być nie możesz.  I nie dopuść byś była. Strach i uczucie krzywdy i utraty jest tak samo normalny jak radość i wzbicie się w przestworza. Tylko niestety smutku się wstydzimy. Obawiamy odrzucenia i zawsze chowamy. Dlatego nie każdy jest w stanie się domyślić, że kryjemy go w sobie. Nie utrudniajcie ludziom którzy was kochają i dajcie sobie towarzyszyć w gorszych momentach.
I w końcu ostatni powód dla którego piszę te słowa. Jeśli macie kogoś takiego w gronie swoich znajomych, kto nagle zachowuje się dziwnie, alienuje się i z uśmiechem mówi "oj tam oj tam nic mi nie jest, szukam pracy ale niedługo znajdę, tylko jestem zajety i się nie odzywam". To zastanówcie się, czy przypadkiem za tym usmiechem nie ma przestraszonych oczu desperacji, samotności i wstydu i nie krzyczy wam w twarz - "zauważ, że nie jest dobrze!!!"

Kończę ten post lżejsza o kilogram smutku. Dalej wkurza mnie, że nie mam pracy. Dalej pewnie będę się budzić z myślą- może dzisiaj? Ale po przemyśleniu wszystkiego postanowiłam, że muszę odciążyć tą biedną kanapę :) mam nadzieję, że mi się uda :) 

jeśli ktokolwiek z was dotarł do tego miejsca- serdecznie gratuluję i podziwiam:D
Na koniec macie relacje Royal Stone z naszego warszawskiego spotkania :)

wtorek, 17 listopada 2015

Trochę sutaszu, trochę przemyśleń i przekąska :)

Cieszę się, że moje cottonki przypadły Wam do gustu. Obiecuję, że kiedy tylko uporam się z problemami technicznymi powstanie film jak je wykonać :)
Zauważyłam ostatnio większy niż normalnie ruch na blogu. Nie wiem czym to jest spowodowane, ale niezmiernie mnie to cieszy i dziękuję Wam, że chce się Wam mnie odwiedzać i coś skrobnąć :) 
Wzmożony ruch wiąże się też oczywiście z wzmożonym hejterstwem, ale do tego powoli się przyzwyczajam, chociaż bezpodstawna krytyka, bez konkretnych zarzutów i argumentów, na zasadzie "bo chcę mieć zdanie i tyle" jest odrobinę krzywdząca i zniechęcająca. 
Zawsze ceniłam krytykę mojej mamy, która potrafiła mi wytknąć błędy. Konkretnie bez zbędnego owijania w bawełnę mówiła mi co jej zdaniem jest źle. Nie zawsze się zgadzamy, bo przecież gust to rzecz nie do omawiania. Ale cenię sobie to co mówi i wyciągam wnioski. Niestety z krytyki w stylu "nie bo nie, bo głupio piszesz, głupio brzmi i w ogóle spadaj" nie wyciągam niczego :) ale też zacznę takie hejtki olewać, bo życie jest za krótkie :)
Opanowały mnie ostatnio włóczki i szydełko.Nie bardzo jeszcze jest się czym chwalić :)
 Druty dzielnie się opierają, ale znajdę w końcu sposób żeby je złamać...nie dosłownie oczywiscie...no chyba że braknie mi cierpliwości. W międzyczasie sutasz leży sobie w kątku, ale na tyle blisko żeby często go wyciągać i trochę pomachać igłą :) ostatnio z tego machania wyszły takie jesienne dynie z szyszkami :)



Co powiecie na takie roladki na raz? Szybciutko się je robi, są smaczne i fajnie wyglądają :) jutro podzielę się przepisem :)


A jak Wam mija tydzień?

środa, 11 listopada 2015

Ręcznie robione cotton balls czyli o tym, że astmatycy nie powinni dmuchać małych baloników :P

Cotton balls. Od dłuższego czasu chciałam je mieć, ale wydanie na nich takiej sumy pieniędzy jakie są proponowane w sklepach wydawało mi się odrobinę przesadzone. 
Stwierdziłam, ze spróbuję zrobić je sama a wierzcie mi cały wszechświat chciał mi w tym przeszkodzić.

Wyobraźcie sobie, że wchodzicie sobie we wrześniu do takiego..hmm marketu xxx żeby nie było, że robię komuś antyreklamę :P i ma miejsce taki oto dialog:
Ja: Dzień dobry czy dostanę u Państwa lampki led? dokładnie 20 lampek na jednym sznureczku i najlepiej na baterie?
Ekspedientka: Ale jakie lampki?
J:no led, takie co się nie zagrzewają do czerwoności, takie jak na choinkę
E; A czy słyszała Pani ostatnio white christmas w radiu?
J:(zbita z tropu) całe szczęście nie...
E; To niech Pani wróci jak Pani usłyszy wtedy powinniśmy mieć

Taaa :D takie rzeczy to tylko na zakupach ze mną :D

W końcu zamówiłam lampki na allegro. Przez nieciekawy zbieg okoliczności jako ze wtedy się dopiero przeprowadziłam i listonosz jeszcze o tym nie wiedział a zdecydował się nie sprawdzać lampki dotarły z powrotem do sprzedawcy. Musiałam jeszcze raz zapłacić za wysyłkę ale tym razem na wszelki wypadek zeby nie stresować listonosza zamówiłam je na adres rodziców. 

Ale przez to też moja chęć robienia cottonków troszke oklapła, bo skoro wszechświat nie chce żebym je robiła to może lepiej nie robić...

Ale natknęłam się na nie potem u znajomych..jednych, drugich, trzecich...i odrodziła się we mnie straszliwa, babska chęć posiadania:P

Rozpoczęłam poszukiwanie odpowiednich balonów...nakupiłam ich strasznie dużo z różnych rodzajów. Prawda taka ze nie miałam pojęcia jak dokładnie robić te moje cotton balls, musiałam się sama najpierw nauczyć. 

Dmuchanie tego cholerstwa sprawiło, że prawie przeniosłam się na tamten świat, a moja astma pogroziła mi konkretnie grubymi paluchami, ale postawiłam się i nadmuchałam 20 cholernych balonów :P następnym razem zroganizuję sobie pompkę, ale gdybym miała jeszcze poświecić czas na szukanie pompki to moje cottonki zaczęłabym robić chyba w nowym roku (przynajmniej w rytm white christmas i z przecenionymi lampkami...wezmę to pod uwagę na nowy rok :D)
i jedna dodatkowa uwaga- moje cottonki nie są równe, przez to że miałam różne balony i nie do końca umiałam sprawić żeby były takie same po nadmuchaniu-na przyszłość jedna partia tych potworów ;)

Wybrałam nitki w kolorze szaro-biało-granatowym bo takie właśnie kolory dominują w mojej salono-kuchni. Nie miałam pojęcia jak mieszać klej z wodą, żeby nie okazało się że jest za mało albo za dużo tego czy tego...w rezultacie po eksperymentach jedne kuleczki są twarde jak skała inne troszkę bardziej wiotkie, ale już ułożyłam idealne proporce na następny raz :)

obłożyłam gazetami stół, podłogę, kawałek kanapy i swoje kolana (nie wiem czy to kwestia przewrażliwienia czy znajomości siebie i swoich możliwości upaprania wszystkiego)
Przystąpiłam do oplatania baloników (oczywiście ochlapując wszystko wokół)

potem przypomniałam sobie że jestem tak genialna że nie mam spinaczy ani niczego co pozwoliło by mi przytrzymać kuleczki na suszarce, ale z tym też sobie poradziłam (nie wiem dlaczego wszechświat nie chciał żebym miała cotton balls :))

Nareszcie się udało. Kiedy wyschły wydłubałam z nich baloniki (z zimną krwią mszcząc się za biedne płuca) wsadziłam w nie lampeczki, zapaliłam i odetchnęłam z ulgą, że sufit nie spadł mi na głowe ani nic mnie nie poraziło :) wszechświat się złamał i wygrałam tą bardzo nierówną walkę :D a oto efekty :)




nie potrafię znaleźć zdjęć z produkcji :) ale kiedy tylko mi się uda dodam je na bloga :) świetlistego wieczoru :*


wtorek, 10 listopada 2015

Pasztet wegetariański z marchewką i pieczarkami :)

Tak ostatnio lubuję się w wymyślaniu różnych przepisów na które wcześniej nie miałam czasu chociaż bardzo chciałam je zrobić :)
Skąd pomysł na pasztet? Każdy kto studiował wspomina zapewne mniejszych lub większych wariatów z którymi miał okazję żyć :) tak się składa, ze ja również mam sporo takich wariatów :)
jednym z nich był Domin z którym zdarzyło mi się 2 lata mieszkać. Domin jest wegetarianinem a jego mama robiła przepyszne pyszności, które próbował "chować" w lodówce. Każdy kto mieszkał w akademiku wie, że chowanie czegoś w lodówce to jak położenie karteczki "bierzcie i jedzcie z tego wszyscy." Nawet gdyby nie chciał to i tak nie mógłby się nie dzielić, ale na potrzeby ratowania mojego wizerunku uznajmy ze chciał :P 
jego mama robiła pyszności i choć nigdy nie zapytałam o przepisy, to jednak ciekawiły mnie te magiczne potrawy. A że za mięsem nie przepadam i jem bo niestety czasem muszę, to przepisy wegetariańskie przemawiały do mnie zawsze bardzo głośno i wyraźnie i teraz po próbach mogę się podzielić przepisem na (oczywiście) jesienny pasztecik wegetariański :)
Co potrzebujemy?

1.szklankę czerwonej soczewicy
2. por
3. 3 spore marchewki
4. kilka pieczarek (ja miałam podajże 10 średniej wielkości, ale jak ktoś bardzo lubi to im więcej tym lepiej)
5. 2 jajka
6.bułka tarta
7. sos- może to być przecier pomidorowy, ja miałam akurat robiony przez tatę sos pomidorowy, ale przecier a nawet trochę ketchupu się nada :)
8. imbir (3 cm)
9. przyprawy- curry, papryka ostra, bazylia, sól
10. blender z ostrzami do szatkowania albo tarka z grubymi oczkami

1. gotujemy soczewicę w 2 szklankach solonej wody (mieszajcie to bo się lubi cholerstwo przypalać)
2. kroimy por w kółeczka i podsmażamy na patelni razem ze startym kawałkiem imbiru (uważając żeby się nie spaliły :D)
3. marchewkę pieczarki i traktujemy blenderem do szatkowania albo tarką z grubymi oczkami (ja mam nowy blender więc się popisuję :D a jeśli macie tarkę to uważajcie na paluszki, bo przecier dodajemy później :P)
4. w misce łączymy por, imbir, marchewkę, pieczarki i soczewicę. 
5. dodajemy sosik (zalezy od was w jakiej postaci)
6 i tutaj poleciłabym przyprawić :) ja dodałam curry, soli, papryczki czerwonej ostrej, soli i troszkę pieprzu. Ale jeśli posiadacie w domu np sos sojowy, albo słodko-ostry to będzie jak znalazł :)
7. próbujemy i ewentualnie dodajemy wiecej przypraw. jesli bedzie np za ostre to pamiętajcie że jeszcze dochodzi jajko które trochę łagodzi smaczki
8. dodajemy jajka mieszamy
9. jeśli konsystencja będzie za rzadka dodajemy trochę bułki tartej. Masa ma  być zwarta jak na placki ziemniaczane, ale nie za bardzo leista.
10. Przelewamy wszystko do keksówki (jesli macie silikonową to bardzo zazdroszczę i nie musicie jej smarować, jesli jesteście pechowcami jak ja to musicie jeszcze wysmarować ją tłuszczem i obsypać bułką tartą- nikt nie mówił że bedzie prosto :))
11. Wstawiamy to do nagrzanego piekarnika 180 stopni około 50 minut.
12. Wyciągamy, czekamy aż ostygnie, wyciągamy z formy, kroimy i dajemy komuś kogo nie lubimy do skosztowania :D- zartuję- w smaku jest pyszny i na ciepło i na zimno :) jesli chcecie na ciepło zawsze możecie dodać jakiś sosik ziemniaczki i w sam raz wegetariański obiadzik, który zadowoli każdego...no chyba ze ktoś gardzi wegetariańskim żarciem to wtedy pozostaje jedynie rzucenie w niego jeszcze kawałkiem mięsa dla bezpieczeństwa ;)
13. Smacznego :)





już niebawem coś bardziej rękodzielniczo- biżuteryjno- artystycznego :)
A tymczasem udanych prób z wegetarianizmem :)





sobota, 7 listopada 2015

Zupa marchewkowa z imbirem :) idealna na jesień ;) i początki z szydełkiem

Mam ostatnio kryzys pisarski. Chciałabym coś konstruktywnego napisać ale jakoś co próbuję to mi nie wychodzi. Podobno kiedy nie ma o czym mówić mówi się o pogodzie...taa :D jesień mamy piękną. Ciepłą, słoneczną i bardzo kolorową. Ja ciągle beż pracy więc z desperacji i trochę nudy zaczęłam szydełkować :) zawsze chciałam się nauczyć, no więc powolutku się uczę :) za druty też już złapałam, ale wbrew powszechnej opinii, że są łatwiejsze niż szydełko dla mnie są tajemnicą i zagadką :) ale nie od razu Rzym zbudowano...powolutku do przodu. Nauczę się oczek prawych i lewych i zacznę wydawać miliony (których nie mam) na włóczki ;)
No ale dzisiaj chciałam Wam pokazać co robi dziewczyna kiedy jest jej zimno ma w domu imbir, ziemniaki i marchewki :) żałuję ze nie miałam pora bo było by o niebo lepsze, no ale czasem nie pora na pora :) tak czy tak jeśli macie to go sobie podsmażcie i dodajcie :)

1. bulion warzywny, lub ewentualnie wywar z mięska jak wolicie
2.oliwa lub inny tłuszcz do podsmażenia
3. 0,5 kg marchewek
4. ziemniaczki
5. imbir (około 4cm)
6. przyprawy- curry, ostra papryka, bazylia, zioła prowansalskie, sól


Po 1, obieramy i kroimy marchewkę w plastry (i tak to potem zblenderujemy ale najpierw podsmażamy więc jest to konieczne-męczące i uciążliwe ale konieczne)
Po 2 obieramy ziemniaki (możemy je pokroić w kostkę szybciej się ugotują i łatwiej blenderować)
Po 3 obieramy imbir i kroimy go w paski, kosteczki czy jak tam komu wygodniej :D (tak tylko w ramach porad kulinarnych zanim zaczniecie kroić imbir warto go na troszkę włożyć do zamrażarki, kroi się o niebo lepiej)
Po 4 na patelnię dajemy trochę tłuszczu (ja akurat miałam olej z bazylią i czosnkiem i siadł jak w mordę strzelił)
Po 5 wrzucamy na patelnię por (jesli mamy) jeśli nie to imbir i marchewkę. I podsmażamy kilka minut
Po 6 kiedy się podsmaży do gotującego się bulionu wrzucamy nasze ziemniaczki i marcheweczki. Doprawiamy :)
Ja lubię kiedy zupa ma ostrzejszy smak. Dodałam więc curry i ostrą papryczkę. Do tego trochę bazylii i ziół prowansalskich oraz sól. Nie sypcie z zamkniętymi oczami ile wlezie tylko troszkę i ewentualnie doładujcie później, zeby ostrość papryki nie wypaliła wam kubków smakowych :D
Kiedy warzywka zrobią się miękkie zdejmujemy zupkę z piecyka i teraz zaczyna się moja ulubiona czynność czyli blenderowanie :) blederujemy i blenderujemy aż uzyskamy płynną papkę :D próbujemy, ewentualnie doprawiamy bardziej. Można też dodać trochę śmietanki dla załagodzenia smaku i ładniejszej konsystencji, ja pominęłam ten element.
Do zupki idealnie nadja się grzaneczki, którre robimy krojąc chleb w kosteczkę i smażąc na tłuszczyku.

Jak widzicie tania, pożywna, pyszna zupka na jesień :) o smaku słodko ostrym :)
To jest niesamowite że baba mówi Wam że ma kryzys pisarski a tu bum, post na milion linijek :)



a tutaj komin który zrobiłam :) żeby nie było że udaję :P serio zrobiłam :) moja twarz tego dnia wyjątkowo nie nadawała się do fotografowania, ale na potrzeby dokumentacji jestem w stanie się poświęcić ;] Wiedźmy tak już mają nie zawsze (prawie nigdy) wychodzą dobrze na zdjęciach :P
miłego, marchewkowego dnia kochani :)
u mnie dzisiaj na tapecie pieczarki i wegetariański pasztet :) zapewne poinformuję o efektach.
Moje przepisowe pomysły się rozprzestrzeniają i pewnie będę Was jeszcze nimi męczyć :)



wtorek, 3 listopada 2015

Kolejne kolczyki, tym razem burgund ;)

Ostatnio zastanawiałam się co zrobić z tyłem w kolczykach sutaszowych. Nie zawsze podoba mi się wykończenie filcem lub skórką. Chciałam spróbować czegoś innego. I tak powstały kolczyki burgunt z wanilią z tyłeczkiem wykończonym koralikami. nie jestem aż tak super ekstra zadowolona :D ale pierwsze koty za płoty. Spróbowałam i będę próbować dalej :)
Nie mam dzisiaj weny na gadanie :D wiec na tym zakończę :)
Miłego dnia kochani :*




czwartek, 29 października 2015

Chwila Nieuwagi i kolczyki dla wokalistki gotowe :)

Nie jest już tajemnicą, że należę do groupies zespołu Chwila Nieuwagi :)
Kiedy Martyna (wokalistka o anielskim głosie) poprosiła mnie o kolczyki w mocno intensywnych różowo/fioletowo/żółtych kolorach, to troszkę zwątpiłam :D
Taka dawka energii? Jak by to udźwignąć w kolczykach, które mają pasować do scenicznej garderoby?
Troszkę zajęło mi myślenie, ale w końcu coś powstało, a Martyna wygląda na zadowoloną swoją nową zdobyczą :)
Nie będę ukrywać że ja również czułam się zachwycona, kiedy wyszła w nich na koncercie w którym Chwila Nieuwagi wystąpiła gościnnie z Krzysztofem Napiórkowskim.
Nie będę zachwalać ani jednych ani drugich, wystarczy posłuchać mojego nagrania z tegoż oto dnia :)
Kolczyków dokładnie tam ni zobaczycie, ale posłuchać warto, a biżuteria troszkę niżej :)



A tutaj w tle element cotton balls które już niedługo się tu pojawią :)



I jak się podobają? Miłego wieczoru :*


środa, 30 września 2015

Randka w hotelu Ritz- wyzwanie Royal Stone

Przez przeprowadzkę nie mogłam wziąć udziału w ostatnich wyzwaniach do kalendarza.
Royal Stone wymyślił jednak nowe wyzwanie. Tematem była Randka w hotelu Ritz- a dokładniej biżuteria która się zakłada na taką randkę. Normalnie pewnie wybrałabył coś klasycznego, ale w wieczór kiedy wybierałam kamienie w oczy rzucił mi się kamień który już dawno chciałam wykorzystać. I nagle zobaczyłam randkę z lat 20 :) i tak oto powstała spinka z piórami i kolczyki do kompletu ;) nie będę się rozpisywać, zapraszam Was tylko do zobaczenia innych prac bo przy niektórych można sobie smętnie powzdychać :)
Regulamin konkursu pozwalał na zdjęcia na modelce...cóż nie zdecydowałam się jednak :P ale na blogu już Wam mogę pokazac jakim bartek jest fotografem :D
Tutaj moja praca a potem strzałeczkami przechodzicie do następnych :) miłej zabawy :)







czwartek, 24 września 2015

Jesienne potrawy ciąg dalszy :) leczo z papryki i cukinii :)

Co robią lekarze w kuchni?
Leczo :)
Ostatnio zostałam obdarowana takim dowcipem kiedy powiedziałam znajomemu że robię leczo :)
Leczo wyszło akurat całkowicie na bogato, bo kiedy stanęłam przed straganikiem owocowo -warzywnym myślałam że wezmę wszystko od nadmiaru kolorów i zapachów. Tym razem dynia została na straganie.
A ja postanowiłam uleczyć moją kuchnię konkretnym leczo :)
Niestety na zdjęcia nie starczyło czasu a nie chciałam moim gościom pstrykać aparatem w zęby :P ale uwierzcie mi było co jeść. Kilka osób zjadło, przeżyło, pochwaliło gospodynię i może potwierdzić :D

Co potrzebujemy?
Otóż:
-oliwę
-kiełbaskę (nie za tłustą i nie za suchą, taką pół na pół żeby ja można było ładnie podsmażyć)
-por
-papryki. Ja wybrałam zieloną, żółtą i czerwoną (lubię jak jest kolorowo)
-4 pomidory (nacięte w krzyżyk, sparzone, obrane ze skórki)
-pieczareczki (ja dodałam około 300 gr)
-1 średnia cukinia
-ryż/pieczywo

Radzę sobie wszystko ładnie na początek pokroić w kosteczkę, żeby mieć przygotowane i sobie potem powoli dorzucać.
Cukinii nie obierałam ze skórki, ani nie wydrążylam środków. Nie miała przeszkadzających pestek więc nie bylo takiej potrzeby, jeśli jednak kupicie ogromniastą cukinię, to polecam ją wydrążyć.
Na początek do naszego gara (lub jeśli ktoś jest szczęściarzem-woka ) dajemy jakiś tłuszcz, ja gotowałam na oliwie. Następnie wrzucamy por i kiełbasę, żeby się troszkę razem podsmażyły. 
Po kilku minutach (mieszania i obserwowania, nie zostawiajcie tego samotnie na gazie bo się Wam może zrobić węgielek) dodajemy pieczarki i dajemy im kolejne kilka minut żeby się tam podusiły razem z resztą. Dodajemy papryki i mieszamy sobie, żeby się nie przypaliło. Na to wszystko walimy nasze pomidorki (można dodać pomidory z puszki, ale ja teraz mam fazę pomidorową a ich cena nie jest jeszcze mordercza więc sobie szaleję ze świeżymi)
Kiedy się nam to troszkę poddusi a pomidorki oddadzą sok i zrobi się sosik wrzucamy nasza cukinię,
Kwestia przypraw jest kwestią bardzo otwartą. Ja dodałam bazylię i zioła prowansalskie (z umiarem, lepiej poddusić i dodać niż przesadzić). Miałam też akurat to szczęście, że mój tata robi świetne sosy papryczkowe. I po dodaniu 3 łyżek takiego sosu nie potrzebowałam już przypraw. Ale jeśli nie posiadacie nic takiego, to polecam chilli, sól, pieprz.
Powinno się to dusić aż cukinia nie zmięknie, więc warto sobie sprawdzać co jakiś czas co się tam w garze dzieje :)
Podawać z ryżem lub świeżą bagietką :)

Smacznego ;)



poniedziałek, 21 września 2015

Przyszła jesień - zupa dyniowa :)

Tak tak moment w którym widzę w sklepach dynie jest momentem w którym wiem, że przyszła jesień i w mojej lodówce zadomowi się cytryna i imbir a w garnku chętnie powitam dynię :)
Jako że dzisiaj odgruzowywałam do końca nasz "saluun" to na wielkie gotowanie nie było czasu, a zjeść coś trzeba. Wysłałam zatem do chopa listę zakupów i cierpliwie czekałam na moją dynię :D
I tak oto przyszła i powiem Wam, że krem z dyni z imbirem i chilli to było coś idealnego na tą wietrzną, jesienną pogodę :) rozgrzewająca i mega sycąca a do tego o takim pięknym kolorze :)
O dziwo Bartek zjadł, oblizał się i pomaszerował po dokładkę :) zupy nagotowałam na dwa dni, bo i dynia choć była mała to jednak okazała się duża :D  gdyby kogoś (Kasia Ala Ciebie np :D) interesowało to:

-bulion mięsny lub warzywny (opcjonalnie kostka)
-1 mała/średnia dynia
-2 marchewki
-kawałeczek imbiru (ja pokroiłam może taki 2,3 cm kawałeczek)
-3 ziemniaczki
-niewielki por
-ćwiartka cytryny
-oliwa
-chilli, sól, pieprz, curry

Dynię oczyścić z pestek i miąższu, obrać, pokroić w kosteczkę, wrzucić do gara :P obrać ziemniaczki, pokroić w kostkę, to samo z marchewką, porem i imbirem. Wrzucić wszystko do gara, wcisnąć ćwiartkę cytryny, dodać oliwę i troszkę podsmażyć - mieszając żeby nam się nie zjarało, bo zrobi się smutno :D
Po kilku minutach (coś około 7) wlać do naszego gara bulion. Dodać przyprawy (zanim sypniecie pieprzu i chilli pamiętajcie że imbir też ma dosyć ostry smak)Gotować aż warzywka zmiękną. W moim wypadku było to jakieś 15 minut. Dokładnie zblenderować, przelać na talerze, dodać śmietany i względem upodobań albo zajadać od razu, albo dodać grzaneczki, ewentualnie udekorować pesteczkami z dyni :) palce lizać :)






Ah bezrobocie służy mojemu brzuszkowi...szkoda tylko że tak nadwyręża portfel... ;P


Kolejna w życiu przeprowadzka... i trochę sutaszu :)

Ci którzy mnie znają wiedzą, że jest wiele rzeczy które potrafię w życiu zrobić, ale jest jedna której za nic nie potrafię-siedzieć na dupie :P
Tak tak przeprowadzam się średnio co rok. Nie żebym jakoś specjalnie to lubiła, tak po prostu wychodziło...
Tym razem przywiało mnie do Rybnika. Miasta które znam tak dobrze jak Wrocław w którym byłam raz :P czyli jak się domyslacie znam go fantastycznie :)...  Gubię się na prostej drodze, a jak raz wlazłam na rynek to nie wiedziałam którędy wrócić, bo wydawało mi się że wszystkie uliczki są takie same ;P no ale cóż, pamiętajmy że jestem postacią, która zgubiła się w Cieszynie co jest po prostu fizycznie niemożliwe ;]
No ale tak...Rybnik...Teraz jeszcze tylko znaleźć pracę i będzie wszystko dobrze (optymizm mnie nie opuszcza jak widać :D)
Kiedy dowiedzieliśmy się, że jest całkiem fajne mieszkanie, w całkiem fajnej cenie w Rybniku długo się zastanawialiśmy zanim się zdecydowaliśmy. Chociaż czas naglił i decyzję trzeba było podjąć, to  jednak Bartek dopiero co dostał się na Akademię Muzyczną w Katowicach i planowaliśmy zamieszkanie tam...jednak :D po zestawieniu kosztów, porównaniu cen i fakcie że w Rybniku są próby Chwili Nieuwagi więc często ten mój chop musiałby tu być, a do tego jeszcze jego ostatni rok w Cieszynie...logistycznie ciężko to ogarnąć, a Rybnik jest dokładnie na środku...więc podjęliśmy decyzję- wracam ze Szkocji i przetestujemy ten Rybnik :)

Dzięki pomocy przyjaciół, znajomych, rodziny....i rodzin znajomych :P udało się nam w końcu zamieszkać w mieszkaniu, które było całkowicie puste. Do tej pory nie mam pojęcia jak to się stało, że mamy wszystkie meble i sprzęty. Nagle okazało się, że każdy sam ma, lub zna kogoś kto ma coś do oddania lub sprzedania za niewielką kwotę całkiem fajne sprzęty :)
I tak zostaliśmy obdarowani  "malutką" lodówką (ma 140cm, faktycznie maleńka :P) piękną rogową szafką i regałem z szufladkami który ma dzisiaj nowy dizajn :P z zielonego stał się granatowy. Pralką, która choć raz nie wytrzymała ciśnienia (i postanowiła umyć podłogę zanim my to zrobiliśmy, to teraz działa bez niespodzianek). Kuchenka dzięki której nie musimy mieć w domu butli z gazem (chociaż na głodnego czekać aż się palnik rozgrzeje i zrobi jajecznicę to można wargi poobgryzać :P).
Mamy wielką rogówkę, która już została przetestowana i chętnie pomieści naszych gości (o ile sobie przywiozą śpiwory bo na dodatkową kołdrę już funduszy zabrakło :D)
Moi rodzice i siostra stwierdzili że jak mi nie kupią kompletu talerzy i sztućców to nie będę jeść :D dorzucili mi zatem jeszcze komplet garnków, czajnik i toster, dla pewności ze chociaż czarny chleb i czarna kawa będą obecne w moim domu...i są :P może nie czarny ten chleb, ale jest, a kawa..to zależy co kto lubi :) ale fakt faktem jest :) kupiliśmy całkiem nową puchatą kołderkę z poduszkami, a do tego przepiękną łowicką pościel :) a wczoraj dołączyło do naszych zbiorów nowe żelazko ;) Jedyne co mi sie jeszcze marzy to mikrofalówka i porządny blender...no ale trzeba będzie jeszcze na to poczekać :)
Brak mi słów żeby opisać jak bardzo jestem wdzięczna każdemu kto przyczynił się do tego, że mogliśmy w końcu normalnie tu zamieszkać. Biedni ludzie którzy wnosili z Bartkiem sprzęty, których teraz będę sobie bez skrępowania używać... :P 
Patrzę sobie na ściany i przypominam jaki jeszcze niedawno był tu rozgardiasz i jak biegaliśmy z wałkami - ja z gorączką w oczach, Bartek starający się mnie uspokoić i Marek, który korzystając z wakacji postanowił sobie z nami popracować- ja nie wiem skąd ten człowiek ma w sobie tyle spokoju i siły, ale jednak miał i przyspieszył nasze tutaj zamieszkanie. (Marku Twój obiecany fotel króla czeka zawsze, kiedy tylko masz ochotę się zjawić. Dostaniesz nawet psią poduszkę..tzn nie że psią, tylko w kształcie psa :))
Jak widzicie troszkę się u mnie ostatnio działo, dlatego takie milczenie. Ale w wolnych chwilach coś tam sobie szyję, coś tam kombinuję i przygotowuję się do wznowienia kanału. Mam nadzieję, ze od października, no najdalej listopada kanał ruszy :) dajcie mi troszkę czasu :)
Ale żeby nie było, że nic nie wrzucam to proszę bardzo :) coś tam próbuję i coś tam się uczę :)






ostatnio bawiłam się troszkę w fotografa Chwili Nieuwagi. Niedługo pochwalę się też zdjęciami, chyba że macie ochotę sami zobaczyć :) to zapraszam na ich funpage i stronę.

No to na dzisiaj chyba już wszystko :)
Pięknego dnia kochani :*




środa, 26 sierpnia 2015

nowe miasto/nowe mieszkanie/ nowy aparat :) nikon D5200 kłania się :)

Wiedźmomaniacy :) wiem wiem nie ma mnie tu ostatnio. Filmiki też się na razie nie kręcą. Przeprowadzka się przedłuża, ale już powolutku na finiszu :) piszę żeby Wam pokazać że nie jest tak ze nic nie robię :D popatrzcie co świeżutko do mnie przyszło :) Niedługo dostanę instrukcję jak kręcić dla was filmiki bez ciągnięcia Radka przez pół Polski :) Mam nadzieję, że zaraz po wprowadzeniu się mój nowy sprzęcik da mi możliwość odpowiedzenia na wszystkie wasze rękodzielnicze prośby (a jest ich cała lista) chciałam podziękować Wam za maile i wiadomości. Bardzo zachęcające do działania, bardzo miłe i inspirujące. dziękuję za każde zdjęcie Waszej pracy i każde pytanie :) dzięki Wam widzę, że strona i kanał na YT żyją i mają się świetnie :) damy im teraz więcej życia tylko jeszcze troszkę cierpliwości :)
Tęsknię za Wami i za emocjami jakie towarzyszą przy kręceniu tych małych instruktarzy :) niedługo wracam :)

takie małe pudełeczko a jak cieszy :)

a tu kwiatuszek testowy czy aparacik sprawnie działa :) 
Bez obróbki z obiektywem sigma :)
ahh ale ekscytacja :)


Buziaczki :) miłego wieczoru :)