Obserwatorzy

czwartek, 31 grudnia 2015

Stary/Nowy Rok. Rok zmian i wariacji :)

Ostatni rok był rokiem bardzo długim i niespokojnym. Wiele się zmieniło w moim życiu. Jak każdy z was podjęłam wiele decyzji. Ważnych, mniej ważnych, niektóre z rozmysłem inne zupełnie spontanicznie. Wyjechałam z kraju, wróciłam -odwaliłam kilka mniejszych i większych załamek :) jestem tylko człowiekiem tak samo jak Wy wszyscy.
Nigdy nie daję sobie postanowień noworocznych. Uważam że życie trzeba zmieniać niezależnie od pory roku, dnia czy wskazówki na godzinie 12. W tym roku również nie dam sobie żadnych postanowień. Jednak wiem, że ten rok tak jak poprzedni będzie czasem zmian. Trudnych decyzji, uczenia się siebie. Załatwiania milionów papierków. Wypitych litrów kawy i zmarnowanych paznokci :) jednak cieszę się. Boję cholernie, ale i cieszę :)
Chciałam Wam podziękować za słowa wsparcia. Za to, ze czytacie i wpadacie do mnie coraz liczniej. To daje kopa i chęć do pracy, której teraz będzie sporo. 
Czego życzę Wam na Nowy Rok?
Magii świata! Żeby ciągle i ciągle pozytywnie Was zaskakiwał.
Żebyście próbowali :) zawsze wszędzie i wszystkiego. Żebyście nie bali się robić kroku na przód. Żebyście mieli wsparcie w rodzinie i przyjaciołach. I żebyście każdego wieczoru i każdego ranka mogli zasypiać i budzić się bez strachu i bez smutku. Nigdy nie wiemy co przyniesie życie. Ale walczcie o nie jak lwy, bo jest wasze i niepowtarzalne. Wejdźcie w nowy rok bez postanowień za to z podwójną siłą do działania czymkolwiek to działanie jest :)
Bądźcie spokojni i niech się wam powodzi :)
Buziaki
Justyna
Zdjęcie autorstwa Patrycji Bulskiej
Modele: Wiedźma i Kot Andrzej :)

środa, 30 grudnia 2015

Recyklingowy plac zabaw dla dzieci w Jordanii? Polak potrafi :)

W tym miejscu nie raz nie dwa wspominałam o swoich zwariowanych, czasem odrobinę nierzeczywiscie brzmiących znajomych :) mam ich sporo i każdego kocham za niegasnącą pasję, zamiłowanie do niebanalnych pomysłów i wielkie serducha, bo każdy z moich przyjaciół wie, że dobrem trzeba się dzielić a czasem wręcz w kogoś nim rzucić.
Tym razem grupa znajomych zrzeszających się pod nazwą "CzujCzuj" postanowiła znowu zadziwić ludzi i zrobić coś zupełnie niezwykłego, szalonego a jednocześnie tak normlanego i potrzebnego. Postanowili pojechać do Jordanii i razem z dzieciakami wybudować tam plac zabaw. Zapytacie zapewne dlaczego? No jak to dlaczego? Przecież to dzieci. Dzieci kochają place zabaw. Dzieci kochają się bawić, kochają wiatr we włosach i beztroskę. Niestety dzieci do których wybierają się Ala, Olga, Zosia i dwa Grzesie nie miały zbyt wielu możliwości i chwil na zabawę. Nad ich pięknym życiem zebrały się chmury wojny zanim jeszcze zaczęły rozumieć czym może być świat. Zanim powariowały w piaskownicy, zanim pobawiły się w sklep, zanim zaczęły wywijać orzełki na trzepaku. 
Reprezentacyjna grupa czujczuja ma świetny pomysł na przywrócenie im dzieciństwa. Na przywrócenie wiary w siebie, nauczenie pracy zespołowej i pokazanie, ze nad światem  unosi się też błękitne niebo i białe obłoczki. Zbudują plac zabaw. razem z dziećmi. Nie będzie to pierwszy plac zabaw jaki zbudowali. nie będzie to pierwszy taki wyjazd. Każde z nich w swojej przeszłości zrobiło już kilka niesamowitych rzeczy, które nawet dla mnie osobie totalnie otwartej i chętnej do pomocy wydają się trudne do udźwignięcia. 

Dlaczego pisze ten post? Bo ich podziwiam. Podziwiam za madrość, dobroć, czyste serducho. Za to, że im się chce. Za to ze widzą swiatło wszędzie tam jest jest ciemno. Za pomysły, które tryskają im z głów jak fontanna. Za to że dla nich nie ma rzeczy niemożliwych. Piszę bo proszę Was żebyście wzięli udział w akcji. Nie, nie musicie jechać do Jordanii. Ale wejdźcie na Polak Potrafi tam znajdziecie wszystkie wiadomosci. Wszystkie pytania i odpowiedzi. Zrozumiecie co siedzi w głowach tych śmiałków :)
Dorzućcie grosik do skarbonki. Pomóżmy im pomóc dzieciom. I pokażmy, że też mamy serca. Jeśli zubożeliscie po świętach, to podzielcie się linkiem do inicjatywy. Rozpromujmy ją razem.
Wiem że dla pewnej części z Was ta akcja wyda się totalnie niepotrzebna, pomyślicie że jednym placem zabaw nie zbawią dzieci nie pomogą im i właściwie nic się nie zmieni. Faktycznie nie zatrzymają wojny, ale pokażą tym dzieciakom jasne promyki. Pokażą że gdzieś tam w odległej galaktyce są ludzie którym zależy. A czasem wystarczy jeden uśmiech żeby pomóc komuś się podnieść. Pomyślcie że wasze dzieciaki nie mają możliwosci pohuśtania się na huśtawce. Porozrzucania piasku i popatrzenia na kolorowe segmenty placów zabaw. Że nie mają gdzie się pobawić z kolegami i ich życie polega tylko na walce. Nikt by tego nie chciał. Dajmy od siebie trochę swiatła. Ja głęboko wierzę w ten projekt! Głęboko wierzę w tych młodych, zapalonych, zwariowanych ludzi, którzy chcą naprawiać swiat małymi kroczkami, tam gdzie nikt nie dotarł i dotrzeć nie chce. 
Proszę pokażcie że warto. Udostępnijcie u siebie wiadomość.
Buziaki Justyna :)

sobota, 26 grudnia 2015

Rękodzielnik = niewolnik?

Przewrotny, agresywny tytuł. Jako że zakładam własną działalność tekst, który zaraz przytoczę dotyczy mnie osobiście. Przed chwilą podesłała mi go koleżanka z wiadomością "tylko się nie denerwuj, ale powinnaś to przeczytać."

"Artykuł" zobaczcie sobie tutaj. Ale (jeśli jesteście rękodzielnikami) zanim go przeczytacie przygotujcie sobie meliskę, valerin, albo coś do rzucenia o ścianę...jeśli jesteście tak nerwowi jak ja dzisiaj to polecam wszystko na raz...

Sam tytuł  wywołał u mnie spazmy i lekką chęć mordu, potem było już tylko gorzej, bo dowiedziałam się, że jestem domorosłym jubilerem, plagiatorem i babą bez pomysłu na życie...

Autor (szumnie nazwane) swój artykuł zaczął słowami:
Założyciel słynnej firmy sprzedającej kryształowe świecidełka przewraca się w grobie. Właśnie teraz, gdy przed świętami każda marka biżuteryjna zarabia krocie, internet zalewa fala poradników, jak samodzielnie zrobić „biżuterię swarovskiego”.
Świecidełka te jako półfabrykanty są dostępne w sklepach. Gdyby marka nie chciała żeby ktokolwiek korzystał z kryształków i samodzielnego wykonywania biżuterii to nie wpuściłaby  ich na rynek w takiej postaci. Zrobienie kolczyka tzw "składaka" (bigiel i kryształek) nie jest ani trudne, ani nie jest tzw plagiatem. Nie dyskutuję już oczywiście na temat porównywania jakości tych "półproduktów" dostępnych w sklepach a elementów faktycznie wykorzystanych w biżuterii swarovski. Ale to temat na inną imprezę.
Co do tutoriali o których Pan wspomina dostępne one są przez cały rok ale w okresie świątecznym częściej się ich szuka. Prowadzę kanał rękodzielniczy więc wiem jak to działa. (co więcej prowadzę go i nie czuję się ani plagiatorem, ani potencjalną hieną kradnącą czyjeś pomysły)
Bransoletka z siatki jubilerskiej ma być podróbką stardust? Jakim cudem skoro w tej siatce nie ma kryształków swarovskiego? tego typu bransoletki były wykonywane już dawno. Kwestia tylko tego co jest w środku. Produkt z toho, preciosą czy innym myiuki nie będzie nigdy tym samym.

Kolejna sprawa to to, że bransoletki takie. Robione przez powiedzmy taką Panią Joannę, (która została przytoczona w artykule) trafiają do zupełnie innej klienteli. Miłośnik biżuterii swarovskiego nie włoży na siebie tańszej podróbki. Z kolei ktoś kto kupuje tańszą podróbkę nie byłby zainteresowany kupnem oryginału. To tak jak z dresem adidasa i dresem adidosa :) (o rany uruchamia mi się sarkazm)
Ogólnie mogłabym się doczepić niemal do każdej linijki artykułu. I do każdej kłamliwej i bzdurnej wypowiedzi i osądu. A także do wszystkich określeń typu "domorośli jubilerzy" (rany boskie co za bzdura).
Przyczepię się jednak do czegoś co mnie kompletnie zasmuciło, zirytowało, zabolało i odrzuciło.
Jestem rękodzielnikiem. Wielu technik uczyłam się latami. Dochodziłam do pewnego typu rozwiązań. Wpadałam na pomysły, doskonaliłam je. Uczyłam się nowych technik. Ilość pieniędzy które wydałam na uczenie się swojego hobby można przeliczać w tysiącach.

Nigdy nie było to coś w stylu: "o fajne. Kupię sobie to to to i to skleję i będę miała za 20 zł zamiast 300."
Pan w tym artykule myli DIY z rękodziełem. Żeby być rękodzielnikiem nie wystarczy kupić klej i koralik wrzucić to do shakera, zalać i wymieszać. Trzeba mieć wiedzę. Miesiące ćwiczeń, praktyki, kupowanie nowych półfabrykantów, kombinowanie. Wyrywanie sobie czasem włosów z głowy kiedy zmarnowało się kilkanaście godzin i zwaliło na końcu.
Rękodzieło to sztuka twórcza nie odtwórcza.
Nie podoba mi się przytoczenie jakiejś Pani Joanny, która wypowiada się za nas wszystkich.
Nie podoba mi się,że sprowadza nas Pan do poziomu bab których nie stać na bransoletkę za 300 zł więc "se taką zrobią."
Nie podoba mi się, że pomija Pan najbardziej istotny fakt dotyczący rękodzielników czyli to, że wielu z nich ma swoje firmy działające na rynku Polskim i zagranicznym. Pomija Pan to że latami dochodzili do tego by stworzyć swoje kolekcje, które kosztują nie raz więcej niż wspomniany wyżej swarovski.
Nie podoba mi się nazwanie mnie i moich koleżanek domorosłymi jubilerkami. Jest to obraźliwe i nieprawdziwe jednocześnie.
Rękodzielnicy to nie tylko hobbyści szukający promocji na allegro. To artyści, którzy wydają spore pieniądze by jakość ich produktów była jak najwyższa i nie mająca nic wspólnego z chińszczyzną o której także Pan Tomasz wspomina.
Nie wiem czy autor tego tekstu miał kiedyś w rękach jakiekolwiek rękodzieło. Ale zanim napisze kolejny "profesjonalny" artykuł polecam zapoznać się z realiami i porozmawiać z kimś więcej niż jedną Panią Joanną.
A na zachętę do przemyśleń polecam Panu jeszcze film Tender December, który być może otworzy te zamknięte oczka.


Ciekawy jest też dobór marek które są wpisane w artykuł. Na Polskim rynku poza "Qunsztem" (który tak na prawdę jest qnsztem, ale uznajmy, że to literówka), Jolinką i wspomnianą pakamerą jest pełno innych świetnych sklepów z półfabrykantami (np. Pasart, Royal Stone, Kadoro) gdzie ceny kamieni naturalnych i półfabrykantów (np. srebrnych) odbiegają od "drobnych z portfela". Żeby zrobić u nich zakupy trzeba odwalić niezłą pańszczyznę i serio nie sądzę żeby każdego było na to stać bez grubej świnki skarbonki (no bo przecież to tylko hobby więc tanie to i nie idzie z wypłaty czy zasiłku)

Każdemu kto tu trafi i przeczyta moje nieco złośliwe wywody chcę powiedzieć, że wbrew niezrozumiałym dla mnie opiniom rękodzielnik to nie pozbawiona kreatywności i znudzona życiem Pani, która za kilka złotych odwzoruje Gucciego. Lecz człowiek, który stworzy Wam niepowtarzalną biżuterię żebyście mogły się czuć wyjątkowo i oryginalnie. Zrobienie kolczyków z sutaszu czy beadingu nie zajmuje mi 5 minut a kilka do kilkunastu godzin. I czuję się strasznie wkurzona wrzucaniem mnie do worka z 5 minutowymi, klejonymi plagiatami...
 Pana Tomasza proszę o zapoznanie się z przytoczonym filmem i ze znaczeniem słowa stereotyp. Bo mam wrażenie że ten tekst został napisany na targu przez osobę która wyznaje wzniosłą dewizę "nie znam się, to się wypowiem".






wtorek, 22 grudnia 2015

Biżuteryjki dla WOŚP-projekt Lunarium :)

Jak co roku tak i w tym pojawił się w mediach temat WOŚP. Już rok temu napisałam tekst o tym co myślę o Owsiaku i jego fundacji...tekst możecie zobaczyć tutaj.
W tym roku jak co roku biorę udział w WOŚP. Tym razem wzięłam udział w przepięknej inicjatywie biżuteryjek.
Kim jesteśmy? Pasjonatami hand made z wielkimi sercami chcącymi siłą swoich rąk i zdolności a także przyjaźni pokazać jak wiele można zrobić jeśli się człowiek uprze :) '
My się uparłyśmy. To mój pierwszy udział w biżuteryjkach dla WOŚP. Jednak sama inicjatywa trwa już dobrych kilka lat.
Jestem dumna, ze pomagam, jestem dumna że dokładam małą cegiełkę do tej wspaniałej inicjatywy. Jestem dumna, że Lunarium stworzyły zdolne, miłe, pomocne dłonie i że mój element się tam znalazł.
Jestem dumna, że zostałam przyjęta do zacnego grona biżuteryjek. Zachęcam do zaglądania na stronę, funpage, instagram i wszędzie tam gdzie możecie znaleźć pozostałe projekty :)
O WOŚPie się jeszcze u mnie pojawi w najbliższych dniach :) więc nadstawiajcie uszy jeśli chcecie posłuchac co tym razem mam do powiedzenia :D
A teraz jeszcze raz zapraszam Was na stronę Biżuteryjek dla WOŚP i na projekt LUNARIUM oraz zachęcam do licytacji już wkrótce :) pobijmy rekord razem :)
Po więcej zdjeć zachęcam pod Lunarium :)


A tutaj moja cegiełka :)


 #bizuteryjkidlawosp #wosp #wosp2016

A tu taka trochę odpowiedź na polityczne potyczki
Dużo ciepła :* do usłyszenia już niedługo :*


sobota, 19 grudnia 2015

Nigdy nie wiesz co jest za zakrętem ;) 12 dni które zmieniło najbliższe miesiące :)

No właśnie. nigdy nie wiesz co jest za zakrętem puki się tam nie znajdziesz. Ostatnio wydawało mi się że nic mi się nie udaje i w żaden zakręt nie umiałam wejść bez strachu. Dlatego powstał poprzedni post na blogu. wspominałam już że był formą totalnego katharsis.
Nie sądziłam, ze moje życie po napisaniu tamtego tekstu jakoś mocno ruszy do przodu. Chciałam się oczyścić i pokazać że jest sens wstawać z kanapy. No i jak wstałam to marzę żeby móc na niej usiąść na chwilę :D 
Dokładnie tydzień temu o tej porze rwałam sobie włosy z głowy i pisałam swój wniosek o dotację z Urzędu Pracy. Miałam na to sobotę i niedzielę. Wcześniej poinformowano mnie że dotacje to najprędzej w marcu/maju... A tutaj nagle w poniedziałek musiałam go już złożyć. 
Nie wiem ile spałam w tym czasie, raczej mało. mój mózg wymyślał nowe plany, formy promocji, reklamy, nowe rozliczenia, wyceny itp...
Po 2 dniach takiego ciągłego pisania i podawania kawy niemal dożylnie skończyłam. W poniedziałek pojawiłam się w UP z wątpliwościami i lekkim strachem ale też z myślą, że jak nie teraz to kiedy?
Złożyłam i z dusza na ramieniu czekałam na telefon, który odezwał się w  środę, że mam się wstawić przed komisją w piątek....
Rany boskie :D
Szał w oczach. Zaczęłam wertować wniosek po czym pomyślałam, że dopiero co go pisałam i bez przesady :D
Poszłam w  piątek z uczuciem "egzaminowym". Każdy kto choć raz zdawał jakiś egzamin którego się bał i który był decydujący w jego życiu ten wie co to za uczucie. Tym którzy nie wiedzą zazdroszczę luzackiego podejścia do życia :D
Komisja złożona była z 2 mężczyzn i 3 pań. Był to najmilszy "egzamin" jaki przyszło mi zdawać. Tylu miłych rzeczy na temat tego co planuję robić nie słyszałam dawno i jeszcze mocniej uwierzyłam w sens tego wszystkiego :)
Dostałam 3 punkty od komisji za przedstawienie wniosku i tym oto sposobem dostałam dotację.
Wyszłam w szoku. 
Teraz zacznie się mnóstwo pracy papierkowej. Muszę spiąć poślady i pokonać wszystkie te aspekty, których boję się najbardziej-papierzyska :)
Ale kiedy już się z nich wykopię przyjdę do Was jako właścicielka własnej firmy rękodzielniczej :)
Będę mogła w końcu ruszyć z tym co kocham a nie tylko dłubać przy świetle księżyca :) w planach jest pełno rzeczy. Głowa pełna pomysłów puchnie :) mam nadzieję od stycznia zacząć nową przygodę. Nie wiem czy nadaję się na biznes woman, ale ten tydzień pokazał mi, że czasem trzeba spaść na dno emocjonalne żeby się odbić. Ja spadłam, po czym dostałam morze wsparcia, uczuć i wiary we mnie. Tej której mi brakowało.
Kiedy pisałam wniosek odezwało się do mnie pełno znajomych z pomysłami, z propozycją wsparcia i pomocy w miarę możliwości. Do tej pory nie wiem jak udało mi sie w weekend załatwić listy intencyjne i dlaczego pozornie obcy ludzie  zrobili dla mnie wiele wyjątków sprawiając, że te 2 dni pisania wniosku choć bardzo nerwowe były jednak pozytywne :)
dziękuję Wam wszystkim za godziny przegadane przez telefon i przy bardzo szybkim reddsie :)
Dziękuję za słowa wsparcia, miliony pytań, zainteresowanie i wysłuchiwanie szczególnie wczoraj moich pisków do telefonów :) Dziękuję facetom, którzy na biżuterii nie znają się wcale a wczoraj wysłuchiwali moich planów na rozwój :)
Dziękuję przyjaciółkom za wszystkie reakcje pełne ciepła kiedy się dowiedziały że się udało.
Nie wiem co i kiedy z tego wyjdzie...ale wygląda na to, że Wiedźma postanowiła wejść na rękodzielniczy rynek z bijącym i wierzącym w powodzenie sercem...oby biurokracja tego we mnie nie zabiła :)
Nie było by tego gdyby nie moi rodzice, którzy zaciskali zęby i dofinansowywali moje nowe pomysły na naukę rękodzieła. Gdyby nie tata, który nie wiedział którą książkę do decoupage kupić więc kupił wszystkie :) Gdyby nie mama, która zawsze potrafiła chłodno ocenić każą z moich pierwszych prac dzięki czemu mogłam się doskonalić.
Nie było by tego wszystkiego gdyby nie blog, który powstał na pewnej kanapie w Głogoczowie 5 lat temu i przyjaciel, który pomagał mi ogarniać "jak to do cholery założyć" Gdyby nie wszystkie osoby, które poznałam dzięki kolczykowokwiatowo i które podzieliły się ze mną swoim doświadczeniem. Nie było by tego gdyby nie wytrwałosc moich współlokatorów i przyjaciół na studiach, którzy rozumieli ze stół jest do filcowania itp a korytarz w akademiku do używania śmierdzących lakierów. Do tej pory pamiętam waszą piosenkę "deocupage decoupage decoupage" :) Nie było by tego gdyby nie kanał na Youtube do którego namówił mnie mój przyjaciel Radek. Nie było by tego gdyby nie grupa sutasz dla każdego w której poznałam wspaniałe dziewczyny, które łączy pasja do sutaszu. 
Wszystkim, którzy wierzyli we mnie mocniej niż ja sama dziękuję :) Od stycznia zacznę walkę ze swoimi słabościami i postaram się ruszyć z kopyta :)
Blog oczywiście zostaje niezależnie od marki, którą mam zamiar tworzyć :)
Znaczy dla mnie wiecej niż jakieś tam czytadło ze zdjęciami. To kawał mojego życia :)
Tym optymistycznym akcentem pragnę powiedzieć, że życie łatwe nie jest, ale jeśli jest w nim kilka jasnych promyków dzięki którym łatwiej przez nie iść :)
I tych jasnych promyków szukajcie :)
Buziaki :*


środa, 9 grudnia 2015

Własna działalność z dotacją? Proszę doradźcie coś :)

Ostatni tekst który zamieściłam na blogu miał bardzo terapeutyczne działanie. Nie tylko dlatego, że wyrzuciłam z siebie natłok negatywnych emocji, ale przede wszystkim dlatego, że napisało, zadzwoniło i spotkało się ze mną wiele osób. Dostałam niesamowitego pozytywnego kopa. Nie wiem jak opisać co czuje kanapowa osoba, kiedy nagle ktoś zupełnie obcy odpisuje na potok bezsilności mówiąc że chciałby pomóc. 
Nie ważne czy jest w stanie czy nie. Chodzi o sam fakt, że nagle z samotnego kanapowego smutasa wychodzi kawałek kanapowego uśmiechu.
Wczoraj podjęłam dezycję, że trzeba by było jednak wrócić na kilka miesięcy do Szkocji. Podszkolić się jeszcze w języku, Po zastanawiać nad sensem, naładować baterie i wrócić z nowym planem działania (Często mi się zdarzało w momentach kryzysowych uciekać gdzieś żeby przeczekać)
Dzisiaj byłam na spotkaniu w urzędzie pracy. Pojechałam tam tak jak zawsze złożyć podpis i mieć z głowy. Już nawet nie miałam zamiaru po raz kolejny pytać o dotacje, bo przecież powiedzieli że najwcześniej w maju..
Aż tu nagle Pani mówi, że jest jutro spotkanie i że jeśli się ogarnę to dotację mogę dostać jeszcze pod koniec miesiąca-piękny prezent świąteczny :P
Dlaczego tak zawsze jest? człowiek już się pogodzi z decyzją, ustali sobie plan, zrezygnuje ze starego a tu nagle bum...
Jadę jutro na spotkanie w sprawie dotacji. Nie wiem jeszcze jak takie spotkanie wygląda, ani czego się tam dowiem. Nagle mój plan na działalność wydał mi się taki nijaki...Chociaż przecież faktycznie był obmyślony.
Czuję się jak mały czarny kotek w dżungli z pumami :D niby fajnie, ale jednak z niepokojem :)
Wiadomo mogę dotacji nie dostać...ale co jeśli dostanę? :D
Wspominałam Wam że ostatnio zrobiłyśmy z przyjaciółkami sesję zdjęciową. Przy takiej sesji zawsze powstanie wiele zdjęć, które miały "nie ujrzeć światła dziennego";] ale tak się składa, że moja przyjaciółka Patrycja Bulska ma bardzo przewrotny i zadziorny charakter i wykorzystała "zdjęcia nie do pokazania" tworząc moje tzw "zdjęcia legitymacyjne". Uśmiałam się nieziemsko kiedy je zobaczyłam. Wyszłam na wszystkich prze paskudnie :) to zdjęcia typu "alarm! Szminka na zębach". Ale kiedy dzisiaj wróciłam z urzędu zastanawiałam się jak się czuję i stwierdziłam że czuję się dokładnie tak jak na tych zdjęciach. Niby dobrze...ale z szałem w oczach, groączką w głowie i strachem w sercu. Dlatego po zapytaniu Pat pokazuję Wam moje zdjęcia legitymacyjne ;]

Jednocześnie proszę o pomoc jeśli ktoś z Was miał kiedyś, lub ma teraz okazję prowadzić działalność zbliżoną do mojej rękodzielniczej pasji. Lub co ciekawiej dostał dotację na taką działalność...albo po prostu się zna na rzeczy i chciałby odciążyć moje skołatane serducho dobrymi radami. Co bym nie spaliła się od razu na wstępie :) (to chyba nie prośba tylko jednak krzyk :D)

Na zachętę przedstawiam moje różne oblicza :D zdjęcia autorstwa Patrycji Bulskiej. "Modelka" ( buhaha ) bogu ducha winna ja:D 
Musiałyśmy trochę pojechać po jakości, bo blogger uparcie twierdził że zdjęcie jest za duże :) ale wierzcie mi w lepszej jakościowo wersji wyglądam równie przepięknie ;)

niedziela, 6 grudnia 2015

Uśmiech przez łzy w dobie bezrobocia- czyli jak odkryłam, że nie jestem sama na tej planecie :)

Jeśli jesteście uczuleni na narzekanie- nie czytajcie.
Jeśli jesteście moimi potencjalnymi pracodawcami- tak si czuję czekając na Was i ucieszę się z waszego telefonu :)
Jeśli jesteście dawno nie widzianymi znajomymi- zadzwońcie nie pogryzę :)
Jeśli jesteście przyjaciółmi o których mowa w tekście, albo tymi o których nie powiedziałam, bo ten tekst czytało by się godzinami- przepraszam i dziękuję :)
Jeśli jesteście rękodzielnikami- niewiele tu wzmianek o rękodziele, ale poczytać sobie można
Jeśli jesteście bezrobotni- koniecznie przeczytajcie i doceńcie co macie a czego nie widzicie
Jeśli nie bezrobocie jest waszym problemem a coś zupełnie innego, ale też alienujecie się jak tylko można przeczytajcie i też doceńcie :)
Jeśli jesteś kimkolwiek kogo nie wymieniłam - weź przeczytaj :) najwyżej stracisz 5 minut swojego cennego czasu, a może coś zyskasz?

Nie wiem czy któreś z Was szukało kiedyś pracy w nowym mieście. Zapewne tak. Zapewne sporo z Was. Z różnym wykształceniem, doświadczeniem, kwalifikacjami, oczekiwaniami. Wieczorem myśleliście "może jutro". Rano "może dzisiaj". Jednocześnie myśląc "cholera co jest ze mną nie tak?"
Taki stan sprawia, że czujemy się bardziej samotni, smutni, czasem zdesperowani na tyle, że gadamy i robimy głupoty. Czasem zdarza nam się łapać na myśli "nie ma opcji żeby cokolwiek mi się udało". Na początku patrzycie optymistycznie, wysyłacie CV do miejsc o których marzycie, potem do satysfakcjonujących, potem do miejsc w których macie nadzieję się odnaleźć. Myślicie ,"a może to właśnie to". Liczycie, że obniżenie wymagań, sprawi, ze znajdziecie "cokolwiek, byle by w końcu wyjść z domu i pracować". Z czasem zapomina się o tym, że miało się milion planów na rozwój, albo pomysłów na rozmowy kwalifikacyjne. Myślisz sobie, że jednak założenie własnej działalności przy dzisiejszych opłatach i konkurencji to nie to...Wydaje mi się, że wielu z was przeszło...lub niestety przejdzie taki etap. Niezależnie jak jesteśmy super, przedsiębiorczy, kreatywni i pomysłowi każdy ma prawo natrafić na taki mur. 
Nagle zaczynasz się smucić, odcinać od znajomych, bo w sumie o czym z nimi rozmawiać skoro głównie siedzisz w domu i coś tam dłubiesz w swoim hobby, ale generalnie nuda i stagnacja. Ileż obiadów można ugotować? Ile kolczyków zrobić? Ile uczyć szydełkowania...z czasem nawet seriale i filmy się kończą... 
Nagle zauważacie wzmożony ruch przyjaciół i znajomych, którzy zauważają, że niby zachowujesz się normalnie, ale jednak nie. Że kiedyś sama chciałaś organizować wszelkie możliwe spędy. Wpadałaś na milion (może i irracjonalnych, ale chwytliwych) pomysłów, a teraz nagle od nich stronisz, nie podchwytujesz, nie pojawiasz się na spotkaniach. Szukasz wymówek - sumie coraz głupszych, bo przecież Ci ludzie znają Cię jak nikt i wiedzą, że coś jest bardzo nie tak. Wiec zauważasz, że częściej dzwonią i chcą Cię angażować w różne rzeczy, a Ty odkrywasz z niemałym zgorszeniem, że mimo, że siedzisz na dupie non stop to jesteś taka zmęczona i nie chce Ci się przebrać z dresu i ruszyć za drzwi dalej niż do sklepu. 
Że nie chce ci się wsiąść w autobus i właściwie, to wolisz żeby wszyscy spadali. Kochasz ich bardzo wszystkich i każdego z osobna, ale oni nie mają pojęcia przez co przechodzisz i co czujesz. I wkurza Cię, kiedy Ci mówią, że na tyle Cię stać, że "jesteś inteligentna, wyjątkowa, wręcz społecznie niepoprawna, że masz potencjał, tylko wstań z tej kanapy do cholery". 
Bronisz się i bronisz i nie wstajesz za cholerę, chyba żeby rozmrozić kurczaka, albo zrobić 5 kawę w ciągu dnia, bo ciągle i ciągle jesteś taka zmęczona...
Nagle pojawia się możliwość wyjechania na zlot sutaszowy do Warszawy....oczywiście, że nie jedziesz, bo nie ma sensu. Co Ty tam pokażesz? O czym będziesz rozmawiać? Nie nie nie...Całe szczęście rozmawiasz z mądrzejszymi od siebie ludźmi, którzy namawiają Cię żebyś jechała. Chłopak z radości, że opuścisz kanapę zawozi Cię nawet o 6 rano na autobus ;] pakujesz się, jedziesz te 4 godziny Polskim Busem z bandą nastolatków którzy walą wino od 7 rano :P dojeżdzasz na miejsce i zmienia się rzeczywistość :) bawisz się wspaniale, nie skupiasz się na sobie. Szyjesz sobie, rozmawiasz, cieszysz tym, że jesteś :) Potem korzystając z okazji, ze jesteś, spotykasz jeszcze dawno niewidzianych znajomych i czujesz się jeszcze lepiej...
Ale wracasz...Wracasz, witasz się z kanapą, komputerem, mailami, wysyłasz znowu CV i dobry nastrój Cię opuszcza. Zaczynasz przypominać smutnego misia koala, tylko bez liści i drzewa, i nie tak urodziwego. Wysyłasz, czekasz, patrzysz na telefon, wysyłasz. Coś tam uszyjesz, coś nawet zrobisz na szydełku, bo się przecież uczysz...

 I nagle znajomi ze zwykłej ofensywy przechodzą do ofensywy agresywnej. Organizują spotkanie paczki ze studiów i zmuszają Cię do przejścia kawałka pasmem górskim...który prawie Cię zabija bo przecież masz astmę, ale czujesz się lepiej, kiedy schodzisz w dół i dalej oddychasz (ledwo ale jednak). 
Kiedy jesteś chora i mówisz, że nie czujesz się dobrze i chcesz być sama przyjeżdżają, myją ci naczynia i dostarczają krakersy i herbaty :) Kiedy nie wiesz czy chcesz dalej prowadzić swój kanał na YT bo wszystko jest przecież takie trudne a tobie wszystkie pomysły uciekły z głowy - przyjeżdzają. Przywożą ze sobą swoją roczną córeczkę i jedzą zupę, którą zrobiłaś mówiąc że jest dobra. Dziecko ładuje Ci się na kolana a ty się cieszysz, że chociaż nie miało okazji wcześniej Cię poznać i tak czuje do ciebie zaufanie i o dziwo lubi Cię mimo że Ty czujesz się teraz takim pyłkiem.. 
Kiedy nie masz pomysłu co dalej z sobą zrobić ofensywni znajomi wymyślają, ze Twoja biżuteria idealnie nadaje się do zrobienia fajnego katalogu z modelkami, które są w paczce (nie czipsów a znajomych),  a ty koniecznie musisz przyjechać i towarzyszyć... Bierzesz więc dupę z kanapy, malujesz się i jedziesz - mimo, że (chociaż tego nie mówisz) wcale Ci się nie chce opuszczać tej już odrobinę wysiedzianej przestrzeni. No ale jedziesz i o dziwo bawisz się wspaniale. Zaczynasz zauważać, że pod tym wymuszonym uśmiechem, który już sobie tak idealnie wypracowałaś, pojawia się  ten prawdziwy, i że nie musisz się starać uśmiechać, tylko faktycznie to robisz. Wracasz o 4 rano z przyjaciółkami i myślisz sobie, że każda z nich poświeciła sporo swojego czasu, talentu, kosmetyków i swojej osoby żebyś poczuła się lepiej. 
Zauważasz że nagle czujesz się faktycznie trochę lepiej i jakby część tej nostalgii, która ściskała Ci serce odpuszcza. Jedziesz do dawno niewidzianego znajomego, któremu obiecywałaś że go odwiedzisz od wieków. Spędzasz z nim i z jego rodziną (w tym niesamowicie grubym kotem) rewelacyjny poranek i popołudnie. Potem wsiadasz do busa i jedziesz do Krakowa spotkać się z kuzynem z którym tradycyjnie przegadujesz pół nocy. Słyszysz jak o Tobie opowiada i zastanawiasz się, kiedy przestałaś być taką osobą, którą opisuje. Łapiesz się na tym że gdzieś tam w głębi dalej nią jesteś, tylko zapomniałaś jak nią być. Ale jednocześnie czujesz, że stalowa obręcz na sercu się rozluźnia - coraz bardziej. W tym samym czasie przychodzą pierwsze efekty sesji i śmiejesz się-serio się śmiejesz z tego, ze chociaż wyszłaś fatalnie to na zdjęciu jest ujęta stara (a może nawet obecna pokrzywiona Ty). 
Rano budzisz się z wiekszą dawką energii. Dzwoni do Ciebie stary znajomy z którym nie masz okazji się widywać z racji odległości, gadasz z nim chwilę, albo dwie i łapiesz się na tym, ze starasz się nie narzekać. Dzień później jedziesz na rewelacyjny koncert i obserwujesz na scenie ludzi których znasz. Wzruszasz się i myślisz sobie o dziwo "cholera jak fajnie tu siedzieć".

Jedziesz do rodziców. Śpisz sobie z kotem, który mruczy całą noc i ładuje Ci się na brzuch, szyje i głowę :) przychodzi do Ciebie Mikołaj, przynosi piżamę- wie jak kochasz piżamy :) Idziesz na kolację do siostry i szwagra. Zjadasz wszystko, delektując się każdym kęsem, zachwycając się ich wyremontowanym mieszkaniem. Patrzysz na zdjęcia ulubionego siostrzeńca (oj co z tego że jedynego) i myślisz sobie znowu - cholera jak jest fajnie i spokojnie...
Zaraz po tej myśli zdajesz sobie sprawę, że przez ostatnie kilka miesięcy wydarzyło się sporo pozytywnych rzeczy nad którymi przeleciałaś, przepłynęłaś i których nie widziałaś - bo byłaś zajęta swoim własnym smutkiem, zacięciem i nachalnym poszukiwaniem pracy, która za cholerę nie chciała się znaleźć. Dalej nie chce niestety...
To co opisałam to mój ostatni miesiąc, w którym wydarzyło się wiele wspaniałych rzeczy. Rzeczy, które z pozoru są zwykłe, normalne i może mało ciekawe, ale teraz kiedy siedzę sobie w tą niedzielę w łóżku po wysłaniu kolejnej porcji CV, patrzę na zdjęcia, które wysłała mi Pat z propozycjami do katalogu. Odbieram maila ze zdjeciami z wczorajszej kolacji, Widzę na profilu znajomej zdjęcia z koncertu na którym byłam ostatnio. Patrzę na listę wiadomości na FB, ilu ludzi ciągle sie do mnie odzywa. Ilu dzwoni żeby opowiedzieć jakąś pierdołę, albo zapytać co u mnie. Patrzę na paczki, które dostałam od "rękodzielniczych Mikołajów" i myślę, że zaraz je otworzę, ale czekam jeszcze żeby przedłużyć swoje uczucie ciekawości i radości. Wiem, że zaraz wstanę, ustawię światło, porobię zdjęcia, które zleciła mi Pat do katalogu. Wiem, że nie będą profesjonalne, ale zajmę się nimi na tyle ile potrafię. Zrobię sobie kawę. Wyślę może jeszcze jakieś CV, siądę do moich robótek. Zrobię coś nowego. 
Po co napisałam takiego przydługiego, pewnie trochę nudnego posta? Żeby każdemu kto jest/ był/będzie (niepotrzebne skreślić) w takiej sytuacji powiedzieć, że rozumiem i czuję się tak samo. 
Że próbowałam się odwrócić od znajomych, przyjaciół, rzadziej dzwoniłam do rodziny, bo straciłam na chwilę pewność siebie i wiarę, że to tylko etap przejściowy. Ale kiedy tak dzisiaj siedzę i myślę o tych kilku miesiącach, kiedy robiłam wszystko żeby zostać sama w momencie kiedy tak bardzo sama być nie chciałam. Zdałam sobie sprawę, że mam przy sobie (nie ważne czy blisko czy daleko) ludzi, którzy będą interweniować w gorszych momentach. I dzięki nim siedzę dzisiaj i staram się patrzeć bardziej pozytywnie i racjonalnie. Nie dać się tej cholernej obręczy na sercu. Starać się zrozumieć, że problem z pracą ma każdy i to nie znaczy że jestem w ciemię bita :) to znaczy po prostu, że rynek jest trudny a poszukujących, zdesperowanych ludzi ogrom. 
Powód numer dwa? :D Żeby podziękować tym wszystkim, którzy dołożyli się do stawiania mnie na nogi. Wiem jak irytujaca mogłam być. I wiem, jak dobrze potrafię ukrywać emocje. Dzięki wszystkim, którzy starali się zburzyć mur i przekopać na drugą stronę :*
Powód trzy - żeby powiedzieć Wam, że nie można się poddawać. A jeśli już się poddacie, to chociaż złapcie za rękę kogoś bliskiego i powiedzcie prawdę-jak bardzo się boicie, jak bardzo czujecie się nie sobą. Jak przeraża Was to co jest poza kanapą. Jeśli kocha, lubi, szanuje to zrozumie i przytuli. Nie pomoże, bo pewnie nie ma jak. Ale w chwilach kiedy wydaje Ci się, ze musisz udawać silną i nikt nie powinien widzieć jak płaczesz z bezsilności i złości. W chwilach, kiedy najbardziej myślisz, ze musisz być sama, bo kto by kochał taką smutną kupkę gruzu- zrozum że sama być nie możesz.  I nie dopuść byś była. Strach i uczucie krzywdy i utraty jest tak samo normalny jak radość i wzbicie się w przestworza. Tylko niestety smutku się wstydzimy. Obawiamy odrzucenia i zawsze chowamy. Dlatego nie każdy jest w stanie się domyślić, że kryjemy go w sobie. Nie utrudniajcie ludziom którzy was kochają i dajcie sobie towarzyszyć w gorszych momentach.
I w końcu ostatni powód dla którego piszę te słowa. Jeśli macie kogoś takiego w gronie swoich znajomych, kto nagle zachowuje się dziwnie, alienuje się i z uśmiechem mówi "oj tam oj tam nic mi nie jest, szukam pracy ale niedługo znajdę, tylko jestem zajety i się nie odzywam". To zastanówcie się, czy przypadkiem za tym usmiechem nie ma przestraszonych oczu desperacji, samotności i wstydu i nie krzyczy wam w twarz - "zauważ, że nie jest dobrze!!!"

Kończę ten post lżejsza o kilogram smutku. Dalej wkurza mnie, że nie mam pracy. Dalej pewnie będę się budzić z myślą- może dzisiaj? Ale po przemyśleniu wszystkiego postanowiłam, że muszę odciążyć tą biedną kanapę :) mam nadzieję, że mi się uda :) 

jeśli ktokolwiek z was dotarł do tego miejsca- serdecznie gratuluję i podziwiam:D
Na koniec macie relacje Royal Stone z naszego warszawskiego spotkania :)